Według francuskiego kartografa Guillaume Le Vasseur de Beauplan'a pracującego dla króla Polski Władysława IV Wazy, przed 1651 rokiem widoczne były na zagórskim wzgórzu ślady ruin dawnego zamku. Jest to, jakkolwiek, jedyny przekaz historyczny potwierdzający istnienie wspomnianej budowli.
Legenda o kamiennym rycerzu
Jak podaje legenda, w roku 1813 przybył i zamieszkał w zagórskiej warowni niejaki - Marcin Nieczuja Śląski (konfederat barski, uczestnik powstania kościuszkowskiego, żołnierz Księstwa Warszawskiego). Po kilku latach pobytu w Zagórzu zmarł. Pochowany został na tarasie przed wejściem do kościoła. W kościele wystawiono mu epitafium, a pod nim umieszczono kamienną płytę z wykutą figurą rycerza w zbroi. Nocą, 16 czerwca 1822 r. klasztor i kościół spłonął, wtedy to płyta z kamiennym rycerzem popękała z żaru i rozpadła się. Legenda głosi, że to tylko płyta się rozpadła, a kamienny rycerz podczas pożaru wyszedł ze świątyni i ponoć pojawiał się w okolicy ruin klasztoru.Potwierdzeniem niech będzie to, iż nie znaleziono kamiennej figury rycerza w pogorzelisku, poza tym bywało też, że okoliczni kmieciowie słyszeli niegdyś kroki rycerza i chrzęst żelaznej zbroi, kiedy przechadzał się wśród ruin.
Sprzeczka ojca Jana z przeorem
Czasy owe, a mianowicie I połowa XIX stulecia, nie były pomyślne dla zagórskiego klasztoru. Brakowało bowiem środków na niezbędne remonty, źle nimi gospodarowano, a władze skłonne były doprowadzić do jego zamknięcia. Zagórska warownia była miejscem, gdzie zsyłano źle sprawujących się mnichów na odbycie rekolekcji, które miały służyć ich poprawie. Jednakże i tu nie nabywali oni pokory, a przeorowi klasztoru przysparzali sporo kłopotów.Jak podaje jedna z wersji zniszczenia zagórskiego klasztoru - przyczyną tego faktu w 1822 r., była sprzeczka ojca Jana Włodzimirskiego z przeorem, podczas której doszło do zaprószenia ognia i pożaru w klasztorze. Próby ratowania klasztoru nie powiodły się, ogień pochłonął drewniane stropy i dach klasztoru oraz kościoła. Całą winą za to zajście obarczono ojca Jana, który wywieziony został do więzienia we Lwowie, a następnie do domu poprawczego dla zakonników w Przeworsku.
Duch mnicha Leona
Niegdyś, nad ruinami kościoła pojawiały się duchy mnichów i pogrzebanych tam żołnierzy. Z biegiem lat duchy mnichów rozeszły się po świecie, a w zagórskich ruinach na długo pozostał tylko jeden z nich - duch mnicha Leona. Samotność tak mu dokuczała, że pojawiał się nie tylko w pobliżu ruin, ale też zaglądał do chat przez okna, strachem ogarniając całą okolicę. Nie dość, że widywano go w nocy, to i w dzień począł się ukazywać. Zaniepokojone tym faktem miejscowe kobiety zwróciły się do księdza, aby odprawił mszę za błąkającą się po ziemi duszę mnicha Leona. Podczas odprawianej mszy w tej intencji, nie wiadomo skąd, nad klasztorem pojawiła się ciemna chmura, rozpadał się deszcz, a pioruny raz po raz uderzały w mury kościoła. Od tego też czasu duch mnicha Leona przestał się ukazywać. Czy pomogły modlitwy, czy też duch mnicha Leona unicestwiony został przez grom z nieba, a może sam odszedł i w niedalekiej przyszłości znowu powróci w nasze strony?
Pijatyka - bijatyka
W owym czasie, w celach i szpitalu zagórskiego karmelu zamieszkiwali i znajdowali schronienie żołnierze - weterani, których często odwiedzali dawni ich kompani. Wspólnie spędzali czas na zabawie, śpiewach i pijatykach. Nierzadko też dochodziło między nimi do sprzeczek, kłótni i bijatyk. Tak oto, pamiętnego dnia 16 czerwca 1822 r. podczas jednej z uczt, kiedy raczono się gorzałką i rozbieżność poglądów w prowadzonych dysputach podsycała atmosferę, a i za broń nieraz chwytano - niejaki Jakub Wolski i Wasyl Sokalski posprzeczali się i pobili. Pobity Wasyl wyszedł, wziął ze swej celi zapaloną świecę i udał się do lochów, gdzie stały beczki z prochem. Włożył świecę w jedną z nich i szybko ruszył w stronę kościoła. Po chwili pożar rozprzestrzenił się na cały kościół, a winowajca biegł naprzód, chcąc uciec jak najdalej od miejsca haniebnego czynu, do którego przyznał się dopiero na łożu śmierci.
Zbrodnia ukarana
Jak podaje legenda, zagórski klasztor został podpalony na polecenie starosty sanockiego, który chciał przypodchlebić się władzom austriackim. Zagórska warownia, jak twierdzono wówczas, była siedliskiem spiskowców i buntowników. Otóż było to tak: u starosty gościł przez kilka dni niejaki Lajosz Rakely, kapitan węgierskich hajduków, znany ze swego hulaszczego trybu życia.Starosta zdradził mu swoje zamiary i obiecał nagrodę. Kapitan podjął się tego czynu i na jego polecenie przybyła pod Lesko grupa dwudziestu hajduków, którzy mieli mu dopomóc w podpaleniu klasztoru. Starosta miał córkę Natalię i z jej to też powodu , kapitan Rakely często i chętnie gościł u starosty, a i ona nie pozostawała obojętna na hrabiego zaloty. Aczkolwiek ojciec Natalii, mimo iż darzył hrabiego sympatią , to sprzeciwiał się na samą myśl o ich małżeństwie. Sprytny Lajosz zaproponował dziewczynie ucieczkę na Węgry obiecując, że się z nią ożeni i ustatkuje.
Zlecone zadanie, oddział kapitana Lajosza wypełnił z perfekcją, klasztor stanął w płomieniach o północy z 16 na 17 czerwca 1822 r. Ogień ogarniał szybko budynki gospodarcze i szpital, a że nie było na straży żadnych wart ani dozoru nocnego nikt nie pełnił, nie było też nadziei na ugaszenie pożaru i uratowanie klasztoru. Tymczasem dwaj hajducy wraz z kapitanem Lajoszem podjechali pod dwór starosty, zabrali jego córkę Natalię i ruszyli konno w stronę Baligrodu, a dalej do Stropkowa. Przebiegły kapitan jeszcze przed odjazdem odebrał od starosty należną mu zapłatę za podpalenie klasztoru - dwa tysiące reńskich. Starosta zaś wraz z żoną dopiero nad rankiem zorientował się, że Natalia zniknęła. Jedna z jego służących znalazła w sypialni Natalii list do rodziców, w którym to oświadczyła o swej miłości do kapitana i o zamierzonym zamążpójściu, prosiła też, aby nikt jej nie szukał i oszczędził zemsty kapitanowi. Ze względu na honor rodziny starosty, fakt ucieczki Natalii utrzymywany był w tajemnicy, a sam starosta w ten oto sposób został ukarany za swoją decyzję o podpaleniu klasztoru.
Legenda o Czarnej Damie
Mówi się, że Duch Czarnej Damy przywędrował do Leska z Sobienia wraz z Kmitami, kiedy przenieśli tu swą siedzibę. Jak wieść gminna niesie, jest to duch małżonki jednego z Kmitów. Po śmierci ukochanego męża, który zginął za ojczyznę, podczas wyprawy wojennej, przywdziała czarny strój na znak żałoby. I nigdy już się z nim nie rozstawała.Niedługo później podczas oblężenia zamku w Sobieniu wybuchł pożar. W płomieniach zginęła wdowa po Kmicie. Później wielokrotnie widywano jej ducha spacerującego po ruinach zamku w Sobieniu do czasu przeprowadzki. Niektórzy utrzymują, że między Sobieniem a Leskiem jest podziemne przejście. Podobno Czarna Dama często tamtędy przechodzi z zamku do zamku.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.