Grzegorz Prokopowicz pochodzi z Białegostoku. Od 20 roku życia jego pasją było żeglowanie, dlatego też całą swoją młodość, wszystkie urlopy spędzał na wielkich jeziorach mazurskich. W 2007 roku przeżył „Biały Szkwał”. Przez 10 lat – od 2010 do 2020 roku organizował co weekend dla swoich znajomych spotkania przy ognisku podczas których grano i śpiewano.
W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że gram te same piosenki. Zaczęło mnie to męczyć więc wpisałem w wyszukiwarce internetowej słowa: „poezja śpiewana”. Pojawiał się wówczas, nieżyjący już od roku bieszczadzki artysta Przemysław Chmielewski, który swoją muzyką nawiązywał do słów poety Mirosława Welza. Od tej pory zacząłem interesować się, najpierw ludźmi związanymi artystycznie z Bieszczadami, a dopiero potem Jeziorem Solińskim i całą okolicą
– mówi nam nasz rozmówca.
W 2019 roku, Pan Grzegorz postanowił wyjechać w Bieszczady na pięć dni. Celem jego podróży było przede wszystkim spotkanie się z kilkoma artystami z tego regionu. Był wśród nich bard Adam „Łysy” Glinczewski.
Słuchałem i śpiewałem jego piosenki. Pewnego dnia spacerując po zaporze w Solinie wpadłem na pomysł, by mieć jacht i zabierać na rejsy turystów. Nie było to na początku proste zadanie, chciałem wypożyczyć żaglówkę, ale przeciwności losu dały się we znaki. Zrezygnowałem z tego pomysłu na rok
– kontynuuje.
Podjąłem wtedy decyzję, że w następnym roku kupuję jacht, by pływać razem z turystami i dawać im tą przyjemność podziwiania niesamowitych krajobrazów z perspektywy Jeziora Solińskiego. Stałem się Skiperem. Swoją pracę realizowałem w inny sposób jak pozostali. Czy na pokładzie mam 4 czy 10 turystów, zawsze działam na najwyższych obrotach, zaskakując niejednokrotnie podróżnych techniką żaglowania, a także ciekawymi opowieściami o Bieszczadach. Podczas rejsów zakładam strój pirata
– mówi.
Skąd wziął się pomysł na taki ubiór? Jak mówi Pan Grzegorz, narodziło się to pod koniec sezonu w 2021 roku dzięki Marii Lamers, artystce, która lubi swoim jachtem żeglować po wodach „bieszczadzkiego morza”. To ona wymyśliła takie przebranie, a nawet uszyła perukę.
Właśnie w ten sposób powstał mój wizerunek. Wiem, że idę dobrą drogą, ponieważ gdy kończy się rejs trwający 1,5 godziny, to turyści z oporami opuszczają mój pokład. Jest to dla mnie największą nagrodą, którą karmię moją duszę. Kocham to co robię, a ludzie to wyczuwają. Nie pływam dla kogoś, a realizuje swoje pasje
– dodaje.
Skiper urozmaica podróż nie tylko opowieściami, ale także graniem i śpiewaniem. Gdy zauważa, że turyści niechętnie włączają się we wspólną „zabawę” robi to sam, z kolei kiedy widzi zainteresowanie i osoby aktywnie włączające się w śpiewanie, rozdaje śpiewniki i wtedy już wszyscy widzą z daleka, że płynie Perła.
Przez pół roku tylko raz usłyszałem, jak ktoś grał na gitarze podczas rejsu. Jest to smutne. Kiedyś w latach 90. na Mazurach to w co piątym jachcie był instrument. Piosenki żeglarskie interpretuje po swojemu, nie lubię grać tak zwanych standardów. Zamierzam w najbliższej przyszłości osiedlić się tutaj na stałe. To właśnie w tym regionie czuję spokój i spełnienie. Pokochałem Bieszczady, Solinę, jak również ludzi tu żyjących, patrzących zupełnie inaczej na życie, niż w moich stronach. Do tego dochodzą bajkowe krajobrazy
– powiedział na koniec Pan Grzegorz.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.