reklama

Ludzie Bieszczadu piórem Edwarda Marszałka. Rysiek "Bury" Denisiuk

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Grzegorz Lizakowski

Ludzie Bieszczadu piórem Edwarda Marszałka. Rysiek "Bury" Denisiuk - Zdjęcie główne

Ryszard "Bury" Denisiuk | foto Grzegorz Lizakowski

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Bieszczadzkie dzieje Wielu zna Ryśka jako bieszczadzkiego celebrytę, przyjaciela artystów i artystę samego w sobie, co rzeźbi dusiołki i śpiewa w zespole „Bursuki” z Pawłem Sikorą. Za pan brat jest z muzykami takich zespołów jak Wolna Grupa Bukowina czy Stare Dobre Małżeństwo.

Przydomek „Bury”, nadany mu przez znajomych,  odzwierciedla niedźwiedzią posturę Ryśka. Ale dla wielu goprowców i przewodników był on niegdyś „królem nafty” albo „szejkiem”, a to w czasach, gdy prowadził jedyną w tej części gór stację CPN. 

W latach 80. XX w., gdy paliwo było bardzo deficytowym towarem, w dodatku reglamentowanym na kartki, Rysiek miał niezwykłą pozycję społeczną. W małej budce tuż za Cisną siedział od rana do wieczora jak „szejk”, który mógł napełnić bak w czasach, gdy paliwo było cenniejsze od kartek, na które je wydawano.

Przyjechał w Bieszczady w 1956 roku jako 5-letni chłopak z całą rodziną do Roztok Górnych, w ramach osadnictwa. Ojciec został usunięty z wojska po rozruchach poznańskich. Oficer został drwalem. Po paru latach przenieśli się do Wetliny.  

Ryszard "Bury" Denisiuk/fot. archiwum Edwarda Marszałka

- To był taki czas, że jeśli miałeś trochę wiedzy i wyobraźni, to w sadach opuszczonych można było usłyszeć śpiewy ludzi, którzy zrywali owoce – ludzi, którzy mieszkali na tych terenach. W miejscach, gdzie były wsie, to czasem wiatr zawodził tak, że przypominał mi jęki ludzkie, płacz za czymś co odeszło bezpowrotnie – wspomina Rysiu, który w latach 50. przede wszystkim chodził do szkoły, uczył się, ale uczył się też życia w Bieszczadach, w domu bez prądu. 

- Najważniejsza w domu była lampa naftowa - trzeba było dbać o szkło, żeby światło było wieczorem. Autobusy jeszcze niecodziennie docierały do Wetliny. We wsi był jeden telefon, na placówce w WOP-u, potem na poczcie, na korbkę kręciło się, mało się nie ukręciło, telegram to była największa wówczas zdobycz cywilizacji …

-  W domu mieliśmy już radio, a jeśli kino objazdowe przyjeżdżało, to było to wielkie święto we wsi. Pamiętam, jak pierwszy telewizor ojciec kupił, to była sensacja, bo w 1963 roku w Wetlinie dopiero prąd zaciągnięto. 

Do najbliższej szkoły z internatem w Manastercu koło Leska miał jakieś 60 kilometrów. Tam spotkał znakomitego nauczyciela plastyki, Zdzicha Pękalskiego, który wpoił mu zainteresowanie sztuką. Rysiek dłubał w drewnie i malował pod okiem mistrza. Wprawdzie do średniej szkoły pchnięto go aż do Krakowa do Liceum Poligraficznego, ale Bieszczady ciągnęły. Rysiek zasmakował też pracy w lesie.

- Na wakacjach robiłem na wypale węgla drzewnego na Moczarnem, wtedy jeszcze w mielerzach, dorabiałem przy zrywce drewna, przy pozyskaniu, no i przy sadzeniu tego lasu. Bo nie tylko się go wyrąbywało, ale też jeszcze więcej sadziło.

Po maturze wytrzymał kilka lat w dobrej drukarni na Śląsku, gdzie był zecerem i korektorem tekstów, ale gdy tylko pojawiła się okazja, spakował się i wrócił do gór. W 1984 roku został ajentem stacji benzynowej CPN w Dołżycy, a ze swoją żoną zamieszkał tuż obok w Cisnej. Przez 12 lat był prawdziwym „szejkiem”. Jak to robił, że dla wielu ludzi miał bezkartkowe paliwo, nie zdradza do dziś. Co środa zaglądali tu goprowcy jadący na dyżur w góry. Zawsze zatankowali pod korek, nawet podwójnie.

Działał też w GOPR, wziął udział w kilku bardzo trudnych akcjach ratunkowych, m.in. po katastrofie śmigłowca ekipy „997” pod Cisną. 

Prowadził kawiarenkę „Pod Kogutkiem”, był konferansjerem na festiwalach „Bieszczadzkie Anioły” i na dziesiątkach innych imprez. Z Pawłem Sikorą stworzyli duet „Bursuki”, koncertując w lokalach i na zakończeniach wielu rajdowych imprez.

Ryszard "Bury" Denisiuk i Kerzysztof Myszkowski/fot. arch. Edrwarda Marszałka

Ale Ryśka najbardziej pociągnęła rzeźba, bo opatrzność dała mu dar patrzenia na kawałek drewna w swoisty sposób

- Staram się nieść ludziom radość. Miałem też nauczycieli dobrych, takich jak Zdzichu Pękalski, o którym zawsze pamiętam. W szkole jeszcze zaszczepił mi bakcyla. Strugam „dusiołki od szczęścia”, bo zapotrzebowanie na szczęście w tym świecie jest okrutne. Pracuję też w galerii ikon, Veraikon u swojej byłej żony. To galeria znana w świecie. I wszystkich turystów, którzy kiedykolwiek przyjadą w Bieszczady zapraszamy do galerii Veraikon w Cisnej, gdzie można mnie spotkać, obejrzeć ikony, o których opowiem, opowiem też o Bieszczadach, opowiem też o dawnych czasach. A w ogóle to pozdrawiam wszystkich sympatyków Bieszczadów.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy