Został trocinkarzem, czyli odpowiadał za zwalczanie kornika na świerczynach nadsańskich przy pomocy pułapek feromonowych. Zabawne było, że prowadząc statystyki, podawał liczbę złapanych owadów „co do sztuki”, biorąc za podstawę ciekawą metodykę przeliczania owadów wg objętości wyskalowanego pojemnika plastikowego, do którego mieściło się 30 tys. chrząszczy zsypywanych z pułapek. Zsypywane następnie do kanistra były skrzętnie notowane, a milionowe wyniki w raportach „dla wesołości” zawsze zakończone trzema dokładnymi cyframi.
Toni w tym czasie sporo malował, tworzył bardzo ciekawe pejzażyki, ale też seryjnie produkował obrazki świętych do Cepelii. Jego dziełem były m.in. dwa potężne obrazy w typie ikony, które zawisły w kaplicy hotelowej w Mucznem gdzieś około 1990 roku, gdy na powrót wolno tu było msze odprawiać.
ZOBACZ TAKŻE: "Łysy co był kiedyś drwalem"
Był już doświadczonym goprowcem. Jakoś bez wielkich ceregieli skumplowaliśmy się na dłużej. Zdarzyło się w kilku przypadkach, że byłem pod ręką i brałem z nim udział w jakichś akcjach ratunkowych czy poszukiwawczych. Chyba najbardziej zapadła mi w pamięć ta w Nowy Rok 1985. Na „wartowni” w Mucznem, czyli leśniczówce leśnictwa Bukowiec, zginął od przypadkowego strzału Zbyszek, świetny kolega, podleśniczy z Pszczelin. Gdy przybiegł ktoś z alarmem „Zbyszek zabity!”, to Antek krzyknął do mnie „lecimy”, Halinie kazał wezwać karetkę pogotowia, wziął apteczkę i biegiem dopadliśmy do schowanego w lesie domu. Niestety, próba resuscytacji na nic się zdała… Potem milicja, prokurator, dochodzenie… Całą noc spędziliśmy z Antkiem przy zwłokach kolegi. Dopiero następnego dnia przed południem pojawił się samochód z MPGK…
Antoni Derwich/fot. arch. Edward Marszałek
W 1985 roku Toni był w grupie „ratowników z powietrza” do współpracy z MI-2, brał udział w szkoleniach i akcjach ze śmigłowcem, wielokrotnie wzywał „żelaznego ptaka” do poszkodowanych, wykonywał serie zastrzyków zleconych przez lekarzy… Jego punkt ratunkowy w Mucznem stał się swego rodzaju ośrodkiem zdrowia. Tysiące godzin spędzonych na patrolach i dyżurach, setki interwencji i prawie półtorej setki akcji ratunkowych. Ostatnia z nich, przed paru laty skończyła się dla niego sporym ubytkiem zdrowia i problemami, które ciągną się za nim do dziś.
Antkowi też zawdzięczam wejście do GOPR. Wcześniej zdarzało mi się uczestniczyć w kilku akcjach, za które potem otrzymywałem podziękowania na piśmie z Centrali. Antek je przywoził. Aż kiedyś powiedział: „Zapisz się do GOPR Bieszczady, nie będę ci musiał wozić tych durnych podziękowań”. Tak mi się to zaczęło. Szwendaliśmy się wielokrotnie po górach, to wschód słońca, to przejście dzikim potokiem lub tropienie nowych bobrowisk, to wyjazd z prowiantem do zasypanych w Siankach robotników czy też penetracje najgłębszych zakątków doliny Sanu.
Toni miał własną specyficzną hierarchię wartości; pierwsze są góry i GOPR, potem las, potem… rodzina – podkreślał kiedyś. Ale tak naprawdę bardzo dbał o bliskich. Gdy pod koniec lat 80. objął leśnictwo Bukowiec, to wraz z Haliną i dziećmi zamieszkali w „wartowni”, doprowadzili ten budynek do przyzwoitego stanu i nadali mu charakter ciepłego rodzinnego zakątka. Kto był, potwierdzi.
Wtedy też Antek wymyślił, żebyśmy sobie zrobili studia prawnicze, zamiast leśnych.
- Czego oni nas, starych praktyków, mogą o lesie nauczyć? A prawo zawsze się człowiekowi przyda – argumentował.
Po pięciu latach od tej decyzji odebraliśmy dyplomy magistrów prawa. Również z jego podszeptu skończyłem studium ochrony parków narodowych na SGGW, po czym zaczęliśmy robić studia doktoranckie, ale już każdy na swoją rękę.
Jedną z pasji Antka są bobry. Zwoził je kiedyś swoją niwą w Bieszczady z Suwalszczyzny, gdzie było ich w nadmiarze. Potem wypuszczał nad górnym Sanem i w Moczarnem, aż rozpleniły się tak, że dziś łatwiej w górach o bobra niż o jelenia. Dawno temu napisałem o Tonim artykuł pt. „Tańczący z bobrami” do Lasu Polskiego (LP nr 6/2001, str. 34). Pamiętam, że zdjęcie ilustrujące tekst wywołało spore zainteresowanie, bo leśnik w służbowej czapce, pławiący się w bobrowym jeziorku obok pierwszego w Bieszczadach żeremia musiał przyciągać uwagę. Toni do dziś przyjaźni się z bobrami prowadząc naukowe obserwacje ich życia.
Antoni Derwich/fot. arch. Edward Marszałek
Kiedyś bardzo dużo fotografował, organizował wystawy, promował przyrodę gór. O wielu jego pasjach i pomysłach można napisać osobną książkę. Znał się z wybitnymi politykami, duchownymi i naukowcami - jego „wartownia” widziała ich wielu. Antoś miał też szczęście i determinację, by odkryć mroczną prawdę o zbrodni na Brenzbergu i ujawnić ją światu. Spisana przez niego i opublikowana relacja świadka tragedii Alojzego Wiluszyńskiego pt. „Pochodzę z Tarnawy Niżnej” (Lesko 1993) rozpoczęła długi proces upamiętniania tamtej tragedii.
Dziś emerytowany leśnik i honorowy członek GOPR Ratownicy Grupy Bieszczadzkiej GOPR mieszka w Mucznem, nieco na uboczu wsi. Gdy wychodzę na wieżę na Jeleniowatym, zaglądam mu w okna, potem odwiedzam, żeby pogadać. Zawsze zaskakuje mnie, bo zazwyczaj ludzie w jego wieku i z jego zdrowiem mają tylko wspomnienia. A Toni wciąż ma PLANY!
Autor: Edward Marszałek
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.