Zdjęcie wykonane w roku 1962 przez ówczesnego sekretarza nadleśnictwa, Mariana Saneckiego. Wykonał je wczesną wiosną, prawdopodobnie był to kwiecień.
W cieniu Smereka
Na widocznym w głębi Smereku, przy górnej granicy lasu, zalegają jeszcze spore płaty śniegu. Jest to widok w kierunku północnym z punktu widzenia fotografa. W tej części domu, którego narożnik widać po prawej stronie, jak już wspomniałem, mieszkał wtedy pracownik miejscowego nadleśnictwa o nazwisku Cybal, który był też myśliwym i miał dwa psy myśliwskie.Tuż obok domu rosła młoda grusza-samosiejka, o którą oparty stoi mój starszy braciszek, pozując do zdjęcia. Stoi z własnej i nieprzymuszonej woli, nie jest do niej przywiązany, to tak dla wyjaśnienia gdyby to komuś przyszło do głowy.
W głębi, za widoczną na zdjęciu studnią, widzimy świeżo wybudowaną szosę, tzw. dużą obwodnicę bieszczadzką. W tym samym roku zakończono jej budowę. Wojskowe ekipy budowniczych, budujące szosę, od Leska poczynając, w dwóch kierunkach, spotkały się pod Wetliną, na Przełęczy Wyżnej. Miało to miejsce właśnie w 1962 roku, o czym informowała do niedawna betonowa tablica pamiątkowa, którą można było zobaczyć na przełęczy, przy wejściu na żółty szlak, wiodący do Chatki Puchatka. Potem nasi dekomunizatorzy uznali ją za politycznie niesłuszną, toteż już jej tam nie zobaczymy.
Zanim przyszła cywilizacja
Warto zwrócić uwagę na krajobraz za szosą, bo to też już historia. Mieszkaliśmy wtedy na prawdziwym pustkowiu! Podmokła wówczas łąka, na której dzisiaj stoją dwa domy mieszkalne, duży budynek remizy strażackiej oraz inne pomniejsze obiekty, jest jeszcze pusta. Jedyne suche na niej miejsce, tam gdzie obecnie stoi duży budynek remizy, obfitowało w poziomki, ale też w żmije. W czasach, gdy najczęściej biegało się boso, stanowiło to poważne zagrożenie.Nie zabudowana jest jeszcze widoczna w głębi wyższa terasa, gdzie dzisiaj stoi kilka domów, w tym także mój obecny, a nowe obiekty powstają z roku na rok.
Rozpościerały się tam aż do podnóża połoniny rozległe łąki zarastające już wtedy kępami olszyny. Od naszego domu aż do Połoniny Wetlińskiej nie było żadnego domu. Podobnie było na sąsiednim wzgórzu, widocznym w głębi po lewej (dzisiejszy Manhattan). Na początku lat sześćdziesiątych stał tam tylko jeden obiekt. Był nim maleńki kiosk z piwem, w kształcie drewnianej beczki, stojący przy szlaku wiodącym na połoninę ( na szlak ten wchodziło się obok leśniczówki w Starym Siole, a przebiegał on zupełnie inaczej niż obecnie, wyprowadzał jednak na przełęcz, znacznie później nazwaną, Przełęczą Orłowicza). Nazywaliśmy ten kiosk "beczką śmiechu". Właścicielem jego był wspomniany wcześniej Sanecki ( tą część Wetliny nazywaliśmy "Saneckiego górą"). Był on, jak już nadmieniłem, autorem zdjęcia które prezentuję. Wtedy jako jedyny bodajże w miejscowości posiadał aparat fotograficzny.
Podobnie było w kierunku przeciwnym. Nasze dwa domy, wraz z sekretarzówką, budynkiem nadleśnictwa i stojącym obok hotelikiem dla wozaków (późniejszy "Klub Leśnika"), stanowiły wtedy środkową część miejscowości. W jednej z osad (sąsiedniej) był wtedy maleńki sklep, szkoła (jedno pomieszczenie) i urząd pocztowy.Tutaj właśnie zlokalizowany był główny przystanek autobusowy, więc ta część ówczesnej Wetliny uważana była za centralną.
W odległości jednego kilometra od nas, w kierunku zachodnim, stały cztery domy pracownicze i leśniczówka. W podobnej odległości w kierunku przeciwnym, stały dwa domy na Zabrodziu, oraz dwa domy i leśniczówka na Beskidniku. W pobliżu stały jeszcze stare baraki wojskowe, w których pierwotnie stacjonowali wopiści.
Rozbudowa Wetliny
Później, już w połowie lat 60-tych, po wybudowaniu kilku obiektów murowanych w tym sklepów, baru, leśniczówki, i częściowo murowanego hotelu pracowniczego, centralą częścią Wetliny stało się Zabrodzie. Również w Starym Siole w pierwszej połowie lat 60-tych powstało kilka obiektów murowanych, Wybudowano tam pięć dwurodzinnych domów dla pracowników, tzw. adiunktówkę, oraz nowy budynek szkoły. Wtedy też wybudowane zostało schronisko PTTK (istniejące do dzisiaj).Wybudowanie asfaltowej szosy było wielkim wydarzeniem dla mieszkańców Wetliny. Świat znacznie się do nas przybliżył. Rok później do miejscowości przyjechał pierwszy autobus kursowy z Leska. Do Wetliny zaczęły przyjeżdżać setki turystów. Wkrótce pojawiła się też elektryczność. W naszym domu natomiast, w tym czasie pojawiły się nowe meble i radio z adapterem.
Wetlina oczami dziecka
Taka właśnie Wetlina, z czasów pionierskiego osadnictwa leśnego, widziana oczami dziecka, pozostała w moim sercu i pamięci. Tym co jeszcze utkwiło w mojej pamięci była ogromna ilość śladów dawnej, zniszczonej kilkanaście lat wcześniej wioski. Wszędzie dookoła spotykaliśmy otwory dawnych studni, resztki podmurówek, a przede wszystkim największą dla nas atrakcję, stare bojkowskie piwnice. Były idealnym dla nas miejscem zabaw. Te zlokalizowane najbliżej nowej szosy zostały rozebrane dla pozyskania kamieni, którymi utwardzano drogę. Na okolicznych łąkach natomiast owe pozostałości „zaginionego świata” dominowały. Wśród nich zachowało mnóstwo drzew owocowych, które ocalały z pożogi. Jesienią był to dla nas prawdziwy raj. Zajadaliśmy się smacznymi jabłkami, gruszkami i śliwkami.
Pamięć o dawnych mieszkańcach
O ludziach którzy mieszkali tu przed wojną mówiło się tylko źle. Propaganda komunistyczna, wyjątkowo skuteczna wówczas, przekonała większość, że dawni mieszkańcy tej i innych wiosek, to prawdziwe wcielenie zła.W naszym domu nigdy nie mówiło się w taki sposób o dawnych mieszkańcach wioski. Mój Tata wychowany był w innym duchu. Podtrzymywana była pamięć o przodkach, którzy walczyli o wolność pod zaborem rosyjskim i wycierpieli wiele z tego powodu. Zawsze nastawiony był antykomunistycznie, nigdy nie należał do żadnej organizacji socjalistycznej. Mama z kolei wychowywała się wśród miejscowych Bojków w bieszczadzkiej wiosce Rajskie. Znała tych ludzi, była też świadkiem ich wysiedlania. Widziała swoich sąsiadów prowadzonych przez wojsko w długich kolumnach na stacje kolejowe. Była jeszcze wtedy nastolatką, ale bardzo im współczuła. To byli zwykli, biedni ludzie, niezaangażowani w politykę i żadne ówczesne działania.
"Różni ludzie są na tym świecie, i dobrze, niech sobie będą"
Na koniec, zwyczajem ostatnich dni, kilka słów nawiązujących do obecnych wydarzeń. Było już kilka cierpkich uwag dotyczących postawy pewnych jednostek. Dzisiaj wręcz przeciwnie. Oczywiście istnieje, jak wszędzie, niewielka grupa ludzi żyjących w swoim kokonie, wypełnionym różnymi fobiami i uprzedzeniami. Jak powiedział niegdyś mój ulubiony aktor Janusz Gajos w skeczu „W filharmonii” - „Różni ludzie są na tym świecie, i dobrze, niech sobie będą”.Niemniej postawa ogromnej większości ludzi wokół napawa mnie dumą. O wielkości człowieka świadczy jego wielkie serce, gdy nie jest obojętny na nieszczęścia innych ludzi.
Zbigniew Maj. Autor opowieści o trudach życia powojennych osadników "Bieszczadzka Odyseja. Wspomnienia moich rodziców"
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.