Zbudowano ją po wysiedleniu leśników i pracowników leśnych z Mucznego przez URM w 1977 roku. Wtedy też powstała droga nr 4 omijająca Muczne, by drwale nie zaglądali do talerzy wypoczywającym tu prominentom.
Bieszczady Edwarda Marszałka. Chata na Sokolikach
Zobacz również: Bieszczady Edwarda Marszałka. Dzień drwala.Chata o drewnianej konstrukcji, na podmurówce, miała dwie kondygnacje. Na pierwszej, w mniejszym pomieszczeniu, były dwa łóżka, w większym sześć. Na górze zaś była mała kanciapa, gdzie mieściło się jedno łóżko (zazwyczaj dla podleśniczego, gdy zostawał na noc), a w większym pięć łóżek. Dwie tęgie kuchnie kaflowe na drewno zapewniały ciepło, choć nad ranem, gdy w nich wygasło, to i wodę w wiadrze stojącym prawie przy palenisku potrafiło ściąć.
"Świetlica" dla drwali i wozaków
Niepowtarzalne były wieczorne pogaduszki drwali i wozaków, którzy schodzili tu również z kilku baraków położonych niżej. Rżnęli w karty, śpiewali, opowiadali wesołości… Czasem w największym z garów dojrzewał zacier, który rzadko doczekał się pełnej fermentacji. Wieczór odpalało się agregat, który nieco szumiał przy magazynku z tyłu, ale dawał światło i powiew cywilizacji.
Bywało też mniej romantycznie, gdy pięści szły w ruch. Drobnym śladem tego jest dykta w jednym z okien widoczna jako biała "szyba" na zdjęciu.Codziennie pod chatę zajeżdżały też osinobusy: „Pełdiak”, „Kieresztura”, Łopatkiewicz”, nazywane tak od nazwisk etatowych kierowców, przywożąc ludzi do pracy.
Na bieszczadzkim końcu świata. Punkt widokowy w Sokolikach
Tak było do lutego 1982 roku, kiedy to chata spłonęła doszczętnie. O pożarze poinformowali WOP w Lutowiskach radzieccy pogranicznicy. „Pali się las w oddz. 281!” – taki był przekaz przez telefon z Lutowisk do Mucznego. Trochę to dziwnie brzmiało, bo zima była z metrowym śniegiem i nawet, gdyby ktoś największe ognisko zostawił w lesie, musiałoby wygasnąć.
Wiedziałem, że na górze tego dnia został tylko jeden wozak do doglądania koni, a drugi miał mu dowieźć na wieczór obrok i prowiant.
Pożar chaty
Alarm wszczęto gdzieś po północy, gdy wszyscy na hotelu w Mucznem już spali. Wtedy właśnie zabrałem się na Sokoliki samochodem z Nadleśnictwa Lutowiska. Zgarnęli mnie do „pizgałera”, którego prowadził oczywiście Kaziu „Ruina”. To był samochód o niesamowitych, jak na tamte czasy, możliwościach. No i kierowca też dawał z siebie wszystko.Na miejscu zobaczyliśmy wielką pochodnię w miejscu domku, a przy tym ogromnym ognisku „grzejących” się dwóch ludzi. Stali w gaciach i cienkich koszulach, boso na śniegu, bo ogień zaskoczył ich śpiących i odciął im drogę do drzwi. Wyskoczyli więc obydwaj przez okno z pięterka. Na szczęście pod domem był dwumetrowa zaspa z tego co osypało się z dachu, więc wylądowali bez szwanku.
Od tego czasu przez parę lat stała w tym miejscu tylko betonowa podmurówka, na której „deciarze” urządzili sobie stanowisko remontowe. Potem stanęły na niej kontenerowe baraki, aż wreszcie zbudowano tam obecną chatkę, siedzibę leśnictwa Sokoliki.
Na zdjęciu „letnim” widać osinobus z logo nadleśnictwa, oczywiście z żubrem i studnię, która służy do dziś. Na „zimowym” zauważa się ścianę usychających świerków i magazynek z tyłu chaty. Za nim właśnie było pomieszczenie na agregat. Na schodach widać termos, w którym wożono posiłki regeneracyjne z OZR (kto zgadnie co to takiego?).
Do dziś stoi tylko studnia i magazynek - te same od ponad 40 lat. Nawet las już nowy, bo tamte świerki nie przeżyły inwazji kornika.
Autor: Edward Marszałek
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.