Drzewa i krzewy przyjmują bajecznie kolorową szatę dzięki obecności żółtych ksantofilów, pomarańczowych karotenów i czerwonych lub purpurowych antocyjanów. Efekt wzmocnia jeszcze zróżnicowana żywotność chloroplastów, wśród których niektóre wciąż generują żywozielone plamy.
Na żółto wybarwiają się brzozy, topole imodrzewie. Na pomarańczowo – jawor yi osiki. Na czerwono – borówka, kalina i dąb czerwony. Żółto-rude robią się buki, a brązowe – dęby. Niektóre drzewa w ogóle się nie przebarwiają – zielone liście opadają z olszy i jesionu, zwłaszcza po przymrozkach.
Kiedyś uważano, że barwy liści są tylko ubocznym efektem rozkładu chlorofilu. Jednak liście są jak fabryki, które nie mogą sobie pozwolić na produkcję bezużytecznych odpadów. Gdy zaczyna brakować energii chlorofil ulega degradacji do wspomnianych barwników.
Energetyczne węglowodany i ważne pierwiastki (np. azot, fosfor) są wycofywane do pnia, po czym uruchamiane zostają enzymy rozkładające pektyny i celulozę, kończąc ten proces odcięciem ogonka liściowego.
Drzewa liściaste wchodzą w stan spoczynku, bo bez liści łatwiej zachować wodę (ograniczenie parowania). Wszak zima to fizjologiczna susza. Ale gdy odkryto proces powstawania antocyjanów (związki odpowiedzialne za barwę purpurową), zaczęto zastanawiać się nad ewolucyjnym sensem jesiennych przebarwień.
W różnych hipotezach wskazywano na antyutleniającą rolę karotenów i antocyjanów - co miało chronić nietrwałe związki powstające w procesie fizjologicznej przebudowy, pozwalając na efektywne wycofanie wartościowych substancji z liścia.
Powstała też teoria o znaczeniu antocyjanów w ochronie przed pasożytniczymi owadami - np. mszyce szukające jesienią żywiciela miałyby lepiej widzieć drzewa o zielonej barwie, niż czerwonej.
Jak jest naprawdę? Dla laika ważne jest cieszenie oczu pięknymi kolorami. A takie kolory tylko w Bieszczadach.
źródło: BdPN