reklama

Tam gdzie wszystko się zaczęło. Nostalgiczny powrót do nieistniejącej już Sokołowej Woli

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Bieszczadzkie dzieje Ten opis historii Sokołowej Woli będzie bardzo osobisty. Inaczej być nie mogło, co nietrudno będzie zrozumieć po jego przeczytaniu.
reklama

W cieniu Żukowa

W niewielkiej dolince potoczku spływającego ze stoków Żukowa, u stóp tej rozległej góry, lokowano w XVI w. wioskę Sokołowa Wola. Wydzielono na ten cel część obszaru starszej nieco wioski Czarna.

Niewielkie rozmiary doliny, a co za tym idzie ograniczona ilość pól i łąk, były powodem tego, że wioska nigdy nie rozrosła się do znaczących rozmiarów. Pomimo tego przed drugą wojną światową liczyła około stu gospodarstw. Wliczając do tego jedyny przysiółek tej miejscowości, o nazwie Bukowina, powstały przy zbudowanej w tym miejscu dawnymi czasy karczmie.

Spokojny świat Sokołowej Woli

Przez wieki jej mieszkańcy wiedli w tym zacisznym miejscu skromny, rzec by nawet można, ubogi żywot. Wielkie i znaczące wydarzenia rozgrywały się daleko stąd. Dla miejscowej ludności Ustrzyki Dolne, czy nieco bardziej odległe Lesko, to był już „wielki świat”.

„Wielki świat” zaglądał jednak czasami to tej zagubionej gdzieś na peryferiach świata wioski. Lokowano ją bowiem przy znanym od zamierzchłych czasów, ważnym niegdyś trakcie. Wiódł on od strony istniejącej już w czasach „ruskich” wioski Uherce, by przez cały, bardzo rozległy, lecz niemal płaski grzbiet Żukowa, doprowadzić przez to miejsce do Czarnej, a dalej na teren dzisiejszej Ukrainy, gdzie od wieków istniał już stary gród Sambor.

Mimo wszystko niewiele tutaj się działo, nawet wówczas, gdy w XVIII w. pojawiło się w okolicy nowe miasto – Lutowiska, słynące z wielu corocznych jarmarków.

Dwór i cerkiew 

We wsi, podobnie jak w większości okolicznych, zbudowano cerkiew, a następnie młyn wodny. Obydwie te budowle powstały ma się rozumieć na obszarze dworskim. Budynki dworskie powstały nieco powyżej wzgórza cerkiewnego, a właściwie wypłaszczonego cypla, bowiem wzgórzem miejsce to wydawać się mogło jedynie podróżnym, zmierzającym prastarą drogą od strony Czarnej.

Miejsce, gdzie zbudowano dwór było wyjątkowej urody, u podstawy łagodnie opadającej z pobliskiego wzgórza łąki, z rozległym widokiem na całą środkową część wioski, a także na jej górną część, podchodzącą do samej postawy potężnego Żukowa.

Od starego traktu odchodziła w pobliżu zabudowań dworskich lokalna droga, łącząca centrum miejscowości z jej przysiółkiem o nazwie Bukowina. Rozwidlała się tam ona na kilka odgałęzień, wiodących do czterech sąsiednich wiosek: Daszówki, Teleśnicy Oszwarowej, Sokolego i Paniszczowa. Nic więc dziwnego, że swego czasu zbudowano w tym miejscu karczmę. Widzieli ją na własne oczy moi Rodzice, zanim podzieliła losy większości opuszczonych budowli i padła łupem szabrowników.

Smutny los wsi i dramat mieszkańców Sokołowej Woli

Spokojne, nie obfitujące w dostatki, lecz szczęśliwe mimo wszystko, życie mieszkańców Sokołowej Woli, skończyło się jesienią 1951 roku. Mieszkającą tutaj od ponad czterystu lat ludność rusińską, a w okresie od 1945 do owego roku w granicach ZSRR i co za tym idzie, będącą w czasie tejże wymiany obywatelami tego kraju, deportowano gdzieś na bezkresne równiny Kraju Rad.

Od kołchozu do PGR-u

Istniejący tu wcześniej radziecki kołchoz, przemianowano, podobnie jak wszystkie okoliczne na terenie zwróconym Polsce na mocy „umowy” o wymianie terenów przygranicznych, na Państwowe Gospodarstwo Rolne.

Zabudowania dworskie, już w czasach ZSRR wykorzystywane przez „kołchoźników”, stały się obiektami PGR-owskimi. Po sąsiedzku powstały zbite z desek baraki, szumnie zwane hotelem robotniczym, gdzie ulokowano większość pracowników PGR-u. Byli to w większości młodzi, biedni ludzie, pochodzący z przeludnionych wiosek rozsianych po rozległym obszarze południowo-wschodniej Polski.

Cerkiew, co było powszechnie wówczas przyjętym zwyczajem, zamieniono na pegeerowski magazyn. Nie zniosła ona dobrze tak brutalnego traktowania i chociaż „przeżyła” miejscowy PGR oraz samą wioskę, zdewastowana i nieremontowana, przetrwała jedynie do pierwszej połowy lat 70.

Jej los podzielił cmentarz, który choć nie użytkowany od dawna, nie przestał jednak istnieć, lecz zniszczenia na nim, będące dziełem pracowników PGR-u, są katastrofalne. Przetrwał jednak przedwojenny krzyż, ustawiony tam na pamiątkę 950-lecia chrztu Rusi, będący dzisiaj jedyną tak dobrze zachowaną pamiątką z czasów minionych.

Zaczęło się od domku z ganeczkiem 

W miejscowym gospodarstwie rolnym zatrudniona została w 1953 roku dwójka młodych ludzi, którzy wiele lat później zostali moimi Rodzicami. Tutaj się poznali, a rok później wzięli ślub w urzędzie, mieszczącym się w sąsiedniej Czarnej. Rok później urodził się w Sokołowej Woli mój najstarszy braciszek.

Tutaj po raz pierwszy Rodzice stworzyli sobie coś, co można by przy odrobinie dobrej woli i wyobraźni, nazwać „domem”. Zakwaterowani zostali w niewielkim, lecz uroczym domku z ganeczkiem i niewielkim obiektem gospodarczym stojącym w pobliżu. Był to oczywiście domek pozostawiony przez wysiedleńców, niewielki, lecz przytulny, a co nie mniej ważne, stojący w niewielkiej odległości od ich miejsca pracy.

Gdy rodzice zamieszkali w tym miejscu, nie zdawali sobie sprawy z tego, jakie trudności przyjdzie im pokonywać, gdy na świecie pojawi się dziecko. Przyzwyczajeni byli już do niewygód, a nawet okresowego przymierania głodem na tym odludziu.

Gdy pojawiło się dziecko, wszystko zyskało nowy wymiar. Nie było w pobliżu opieki medycznej, nie było nawet sklepu z podstawowymi artykułami potrzebnymi do życia w takiej sytuacji. Do lekarza z maleńkim dzieckiem, czy na zakupy należało jeździć furmanką lub wędrować pieszo przez Żuków, aż do Ustrzyk Dolnych.

Dzielnie pokonywali jednak te trudności aż do czasu, gdy w sąsiedniej Czarnej urządzono niewielki sklepik. Po pewnym czasie zaproponowano im tam pracę oraz mieszkanie w bliźniaczo niemal podobnym domku. Rodzice nie zastanawiając się długo skorzystali z tej oferty i tak oto stali się mieszkańcami Czarnej Dolnej.

Ostatnie ślady nieistniejącej już wioski

Obecnie Sokołowa Wola jest całkowicie opustoszałym miejscem, pozbawionym wszelkiej zabudowy. Przy dawnej drodze wiejskiej ustawione są dosyć regularnie stanowiska myśliwskie. Pewnie nie ma w tym nic dziwnego, wszak opustoszała wioska, w której na skutek wieloletniej działalności istniejącego tu przed laty PGR-u zachowały się piękne i rozległe łąki, to znakomite tereny łowieckie.

Opustoszała wioska, wraz z kompleksami leśnymi na stokach Żukowa oraz nieistniejącymi od dawna, porośniętymi już młodym lasem dawnymi przysiółkami, to cenna ostoja zwierzyny.

Nieprzejezdna jest już dzisiaj droga wiodąca od strony Czarnej Dolnej, zbudowana niegdyś dla potrzeb miejscowego PGR-u. Zachowany z solidnymi przęsłami, lecz pozbawiony poszycia most, jest już dzisiaj jedynie wspomnieniem dawnej „świetności” socjalistycznej gospodarki rolnej.

Wspomnienie opustoszałej doliny

Odwiedzam te miejsca regularnie, wszak są mi one bardzo bliskie. Ze zrozumiałych przecież względów. Różne targają mną przy tym uczucia. Z jednej strony nostalgia, przecież tak niedawno toczyło się tutaj normalne życie. Młodzi ludzie z różnych okolic Polski pracowali tutaj, korzystali z dostępnych tutaj rozrywek, pobierali się.

Ślady tego życia widać na każdym kroku. Zachowały się podwaliny dawnego budynku dworskiego, później pegeerowskiego, solidne podpiwniczenia prymitywnych baraków, zwanych hotelami robotniczymi i liczne ślady dawnej zabudowy wioski. Jak zawsze wędrowców wkraczających do centralnej części dawnej wioski wita opustoszałe, zarośnięte niemiłosiernie cerkwisko z cmentarzem. Żal, że po wiosce, która istniała przecież jeszcze tak niedawno, pozostały już tak nikłe ślady.

Ukojeniem jest jednak fakt, że miejsce po „uprzątnięciu” pozostało puste. Nikt tutaj już później nie zamieszkał. Nie powstały nowe gospodarstwa „agroturystyczne”, ośrodki wypoczynkowe czy jakiegokolwiek innego przeznaczenia obiekty.

Dzięki temu ocalały przynajmniej te nikłe, lecz czytelne jeszcze ślady tamtego „świata”, w którym poznali się, żyli i pracowali przez pewien czas moi Rodzice, podobnie jak dziesiątki innych młodych ludzi. Można niemal ujrzeć oczyma wyobraźni ten świat, pełen śmiechu, ludzkiego gwaru i pokrzykiwań pracowników na niesforne zwierzęta.

Lubię przeżywać te chwile, zwłaszcza w pogodne, słoneczne dni, w towarzystwie stada pięknego, szkockiego bydła, które ożywia nieco tą spokojną, lecz „martwą” już dolinkę.

Niestety, gdy podczas mojej ostatniej tam wizyty zbliżyłem się do podpiwniczenia dawnych hoteli, oczom moim ukazały się zwały zdeponowanych tam śmieci. Również tych wielkogabarytowych. Cóż, zawsze znajdą się niestety takie jednostki, które postarają się już o to, aby chociaż trochę popsuć nam nastrój.

Autor: Zbigniew Maj

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama