reklama

Z kroniki stanicy ZHP w Dwerniczku cz I. Budowa trzech mostów na Sanie

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Bieszczadzkie dziejeArtykułem o budowie mostów na Sanie w Dwerniczku, rozpoczynamy cykl opowiadań z archiwalnymi zdjęciami z bieszczadzkiego życia harcerzy Hufca ZHP Sosnowiec. Pierwszy obóz został rozbity w 1974 roku.
reklama

Nasz pierwszy bieszczadzki turnus miał się rozpocząć 28 czerwca 1974 roku. Tydzień wcześniej z Sosnowca i Centurii wyjechało sześć wielkich samochodów ciężarowych i dziesięcioosobowa grupa kwatermistrzowska. Konwój dotarł do Dwerniczka nad ranem.

Groźny szum wody wskazywał, że jesteśmy nad brzegiem Sanu, ale go nie widzieliśmy, ponieważ rzekę i jej brzegi osnuwała gęsta mgła. Kiedy opadła, zobaczyliśmy wezbraną po kilkudniowych opadach wodę o kolorze kawy z mlekiem przewalającą się po progach skalnych. Mieliśmy do pokonania prawie 100-metrową przeprawę wodną – tak wspomina pierwsze spotkanie z Sanem hm. Tadeusz Musialik, bieszczadzki komendant z najdłuższym stażem.

Jak się przeprawić na drugi brzeg Sanu

Wiedzieliśmy, że przy ładnej pogodzie szerokość Sanu w tym miejscu jest nie większa niż 82 metry a jego głębokość pozwala na swobodne przejście w przezroczystej wodzie sięgającej do kolan. W tamten czerwcowy poranek, drugi brzeg, na który mieliśmy przetransportować cały wyładowany z ciężarówek sprzęt, wydawał się nieosiągalny. Udaliśmy się po pomoc do odległego o 3,5 km Państwowego Przedsiębiorstwa Rolnego w Smolniku. Wiedzieli o naszym przyjeździe, okazali życzliwość, ale wszystkie ich traktory były zajęte. Odesłali nas do Strażnicy WOP w Lutowiskach, której komendant był jednocześnie miejscowym hufcowym. Druh druhom oczywiście pomógł, wysyłając z nami żołnierza i wóz zaprzężony w parę koni. Wopista na tyle znał rzekę, że bezpiecznie przeprawił się z ładunkiem, choć woda sięgała koniom do brzuchów. Po dwóch nawrotach jeden z koni się skaleczył i znów zostaliśmy sami. Na szczęście z pomocą przyszedł wtedy PPRol ze Smolnika, delegując do nas o zmierzchu konny wóz, a koło północy sześć traktorów z przyczepami. Sprzęt przeprawiliśmy, ale nabraliśmy przekonania, że bez własnego mostu lub kładki obozowanie w tym miejscu stoi pod znakiem zapytania.

reklama

Pierwszy most powstał dzięki pomocy saperów

Pierwszy most zawdzięczaliśmy wojsku. Trzy dni przed przyjazdem turnusu zameldowaliśmy się z prośbą o pomoc w Sztabie Operacji, w Ustrzykach Dolnych. Skierowano nas do jednostki saperów w Dębicy, bo choć mieliśmy własny projekt mostu, bez sprzętu saperskiego nie byliśmy w stanie go zrealizować. W ocenie dowódcy jednostki projekt był do zrealizowania, ale nie w tak krótkim czasie. Tajemniczo uśmiechnięty kazał nam wracać na teren obozu i czekać. Mieliśmy czym wypełnić czas oczekiwania.

Było koszenie metrowej trawy na polanie, przenoszenie namiotów i stopniowe stawianie obozu. Pożegnaliśmy dzień przy ognisku. A kiedy słońce wzeszło zza Magury Stuposiańskiej, zobaczyliśmy przed nami trzy wojskowe stary 66 i drużynę saperów z Dębicy. Niewiele starsi od naszych harcerzy byli wyraźnie zadowoleni z tego, że udało im się nas zaskoczyć. Po krótkiej naradzie podzieliliśmy się rolami i zabraliśmy się do budowania przeprawy. Nadleśniczy z Lutowisk zezwolił nam na ścięcie drzew na filary. Budowaliśmy je na planie trójkąta pod okiem dowódcy saperów, również harcerza. Trójkątne filary wypełniliśmy kamieniami z rzeki, a saperzy ułożyli na nich stalowe belki, z których każda ważyła około 200 kilogramów. Na tej konstrukcji ułożyliśmy deski ofiarowane przez tartak w Procisnem.

reklama

Z Sanem nie ma lekko

Na kilkanaście godzin przed przyjazdem sosnowieckich harcerzy mogliśmy zawiadomić Sztab Operacji, że przeprawa jest gotowa. Służyła nam przez cały pierwszy turnus, ale ponieważ na przemian padało i lało, San wezbrał na tyle, że w ostatnim dniu zagroził kładce. Zabezpieczaliśmy ją linami przywiązanymi do rosnących na brzegach buków do czasu, kiedy wezbrana rzeka przyniosła wyrwane w górnym biegu drzewa i gałęzie. Ich napór zmusił nas do odcięcia lin, a wtedy kładka poskładała się jak zrobiona z zapałek i znikła pod kłębiącą się wodą. Staliśmy długo nad rzeką, patrząc w ślad za odpływającą przeprawą. Twarze mieliśmy mokre od ulewnego deszczu i łez. Harcerzom II turnusu udało się na szczęście wydobyć z wody elementy saperskie i wykorzystać je przy odbudowie kładki. I ta nie przetrwała do końca ich pobytu.

reklama

Drugi most

Drugi most po roku zbudowaliśmy samodzielnie. Był ulepszoną wersją pierwszej przeprawy. Dostaliśmy od Nadleśnictwa Lutowiska pozwolenie na wycięcie drzew na zbudowanie podpór i deski na kładkę z pobliskiego tartaku. Trójkątne filary podwyższyliśmy o metr i szczelnie wypełniliśmy otoczakami z Sanu. Most prowadził z brzegu na wysepkę usytuowaną pośrodku Sanu i stamtąd na drugi brzeg. Aura lata 1975 była o wiele łaskawsza, dzięki czemu wybudowana przez nas kładka wytrzymała obydwa turnusy, a nawet została uwieczniona na pocztówce wydanej przez wydawnictwo „Horyzonty”. Byliśmy jednak świadomi, że nie wytrzyma jesieni, zimy i wiosny, a nie chcieliśmy budować następnej, wycinając drzewa. Jeździliśmy przecież w Bieszczady, by podziwiać i chronić przyrodę.

Trzeci most i wcale nie ostatni

Trzeci most powstał częściowo w Sosnowcu. Przed latem 1976 roku wybudowaliśmy w Stanicy Technicznej Hufca składane z elementów metalowych przęsła, które miały stanąć na drewnianych filarach. Gotowa kładka została przetransportowana do Dwerniczka i zmontowana przez grupę kwatermistrzowską. Służyła harcerzom przez dwa turnusy, po czym została rozebrana.

Czwarty most to znana Bieszczadnikom wisząca kładka

W kolejnym roku Operacji korzystaliśmy już ze stałej przeprawy do stanicy – wiszącej nad Sanem na stalowych linach kładki, którą zbudowali specjaliści z Sosnowca, dzięki staraniom Komendy Hufca i Miejskiej Rady Przyjaciół Harcerstwa, ale to już temat na osobne opowiadanie.

Zrobiona przez nas trzecia kładka zaczęła jednak nowe życie w Bieszczadach. Na prośbę naszego wypróbowanego sojusznika, PPRol w Smolniku, przetransportowano ją na Krywe, 20 km od stanicy, gdzie harcerze powtórnie ją zmontowali. Odtąd służyła pracownikom wypasającym bydło po drugiej strony Sanu. W dniu otwarcia zatrudniony tam brygadzista, w ślubnym garniturze, przeszedł przez nią kilkakrotnie powtarzając z niedowierzaniem: - Ja idę przez San suchą nogą. - Nie mogło być dla nas piękniejszego podziękowania.

Autor: Tadeusz Musialik

Hm. Tadeusz Musialik był komendantem stanicy w latach 1974-1985

(skrót tekstu z: „Kartki z historii Sosnowieckiego Hufca ZHP 1908-2008”)

 

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama