Czekał na przyjazd odbiorcy. Dłubał w jałowcowym kiju twarz zasmuconego świątka. Wiedziałem, że takie kostury sprzedawał turystom, ale wtedy nie potrzebowałem jeszcze kija wspomagającego chodzenie.
Przy tejże pętli na wysokim cokole ze świerkowego pnia stała rzeźba, przypominająca mi nieco figury z Wyspy Wielkanocnej. Był to „pomnik jagodziarza”, który Zdzichu wyrzeźbił stojąc na drabinie.
Gdy po jakimś czasie zajrzałem tam z kolegą okazało się, że jego szałas nad potokiem Krywec został zburzony. Zostały tylko płaskie kamienie znaczące zasięg „podmurówki”. Rzeźba jagodziarza też już zniknęła, pewnie spróchniał cokół. Ale wciąż spotykało się Zdzicha w różnych stronach, bo nie umiał usiedzieć na miejscu.
Szałas Zdzisława Radosa / fot. fb Edward Marszałek
Niecodzienne było nasze spotkanie początkiem czerwca 1982 roku. Ja, zwinąwszy już swoje sprawy w Nadleśnictwie Stuposiany, jechałem do wojska z biletem do „ciężkiej jazdy” do Morąga na 10 czerwca. Z Mucznego zjeżdżałem jakimś samochodem, wiozącym drewno do SKR Czarna. Wysiadłem na przystanku, a że miałem sporo czasu do „sanockiego autobusu, poszedłem do „Górskiej” coś zjeść. Gwar był już, czyli musiało być dobrze po godz. 13. Jedyny stolik słabo obsadzony zajmował Zdzichu – na blacie miał rozłożone swoje rzeźby i kiwał do mnie przyjaźnie. Przysiadłem się. Widać było, że bywalcy lokalu traktowali Zdzicha „per noga”, wyraźnie nie pasował do tego towarzystwa. Był nastawiony na inne fale i dyskusja o koniach, kubikach czy nowych łańcuchach „oregon” do pilarek zupełnie go nie zajmowała.
Na dobry powrót do gór!
Zamówiłem coś do jedzenia dla dwóch i dwa piwa – cud, że kufle akurat były wolne. Po wymianie kilku zdań, Zdzichu zapytał, gdzie się wybrałem z takim wielkim plecakiem. Gdy powiedziałem, że do wojska, do czołgów mam przydział, Zdzichu wyciągnął ze swych dzieł świątka, takiego dłubanego w gałęzi wierzbowej i dał mi.- Weź, na dobry powrót do gór!
Wziąłem. Przeleżał w domu rodzinnym dwa lata, a gdy wróciłem z wojska i pakowałem się do wyjazdu na Muczne, rodzice kazali mi się opowiedzieć co do dalszych losów wielu moich skarbów, między innymi Radosowego świątka. Wtedy przypomniałem sobie to spotkanie ze Zdzichem i rzeźbę, wytarłszy z kurzu, ustawiłem w widocznym miejscu u siebie.
Świątek - Zdzisław Rados
Potem jakoś długo nie widywałem Zdzicha, bo wyniósł się z okolic Lutowisk na drugą stronę gór. Dopiero gdzieś około 1993, może 1994 roku natknąłem się na niego, gdy byłem w Cisnej na jakimś tygodniowym szkoleniu w „Wołosaniu”. Codziennie po zajęciach przechodziliśmy koło jego chatynki. I codziennie wstępowałem, choćby zagadnąć. Opowiadał mi, jak „wypatruje” rzeźbę w kawałku drewna, jak widzi jej kształty. Nie potrzebował niczego rysować, zaznaczać… „Rzeźba tam już jest, wystarczy wydłubać co niepotrzebne i to wszystko” – mówił, chytrze uśmiechając się.
Ucieszył się, że zachowałem tamto jego dzieło sprzed lat, obiecał mi zrobić „św. Piotra z kluczami do lasu”. Ale jakoś tak zeszło, że nie zrobił. Gdy zajrzałem do niego następnym razem, chatka była pusta, drzwi otwarte, w środku bałagan i ślady licznych libacji… Zdzicha znalazłem już na cmentarzu… To było przykre, bo jego widok w górach w najbardziej nieoczywistych miejscach i czasie był dla mnie oczywisty. Jego chuda sylwetka w wojskowym moro i oficerkach mogła wtedy robić za logo Bieszczadów.
Gdy spoglądam teraz na tego świątka, widzę w nim Zdzichową twarz i zawsze przypomina mi się tamto: „na dobry powrót do gór!”
Zdzisław Rados z córką Krystyną
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.