reklama

Cerkiew w Czarnej Dolnej – perła dawnej architektury drewnianej

Opublikowano:
Autor: Zbigniew Maj | Zdjęcie: Stanisław Maciejewski (arch. Z. Maj)

Cerkiew w Czarnej Dolnej – perła dawnej architektury drewnianej - Zdjęcie główne

Cerkiew w Czarnej | foto Stanisław Maciejewski (arch. Z. Maj)

Udostępnij na:
Facebook
Bieszczadzkie dziejeCerkiew w Czarnej Dolnej zbudowano w latach osiemdziesiątych XIX w. Była to piękna, drewniana świątynia, trójdzielna, nakryta wspólnym dachem, nad którym wznosiły się trzy ośmioboczne kopuły, największa z nich nad nawą.
reklama

Stała w widłach Czarnego i mniejszego potoku, wpływającego doń tuż obok, a płynącego od strony Sokołowej Woli. Zbudowano ją na niewielkim cyplu, górującym o kilka metrów nad przechodzącą u jego podstawy drogą. W miejscu tym stały najprawdopodobniej wszystkie wcześniejsze świątynie, w tym ta najstarsza. 

Początki Czarnej Dolnej – wieś „na surowym korzeniu”

Czarna Dolna była bowiem pierwotną wioską Czarna, powstałą na samym początku XVI w. w najwyższej części doliny potoku, zwanego dzisiaj Czarny. Lokowano ją „na surowym korzeniu”, które to określenie oznacza, że wcześniej był to niezamieszkany fragment karpackiej puszczy, toteż by możliwym stało się założenie tutaj wioski, należało najpierw wyciąć prastary las.

reklama

W sąsiedztwie cerkwi istniały zabudowania miejscowego dworu. Po pierwotnym pozostały do dzisiaj ślady umocnień ziemnych, tuż przy granicy wioski z jej przysiółkiem o nazwie Harwaty (niektórzy historycy i historycy-amatorzy łączyli tą nazwę z plemieniem Chorwatów, które miało jakoby zamieszkiwać te ziemie we wczesnym średniowieczu, zanim przenieśli się na południe).

Takie umocnione dwory były charakterystyczne dla tamtego stulecia. Umacniano je w obliczu zagrożeń, które istniały w tych niespokojnych czasach, m.in. związanych z różnym hultajstwem (zbójnictwem), docierającym tu z okolic przygranicznych w swoich rajdach łupieżczych, ale również zagrożeń ze strony wrednych sąsiadów. 

reklama

Ta część wsi powstała najwcześniej z dwóch powodów. Po pierwsze była to najniższa część pięknej kotliny, otoczonej zalesionymi wzgórzami: Ostrego, Moklika, Żukowa, Jaworników,  i nieco dalej, górującej nad okolicą Magury Łomniańskiej. To tutaj dotarli pierwsi osadnicy, zasiedlający dolinę Czarnego od strony położonej tuż przy jego ujściu do Sanu wioski Chrewt, jednej z najstarszych w okolicy.

Po drugie, to tędy właśnie przechodziła najstarsza droga, prowadząca nie od strony Ustrzyk Dolnych przez Hoszów, jak obecnie, lecz od strony Uherzec, a wiodąca grzbietem Żukowa.  

reklama

Tragedia przesiedleń i lata powojennej przemiany

Wioska z biegiem czasu rozrosła się tak bardzo, że stała się jedną z największych w okolicy, w latach 30. licząca powyżej 350 domów.

Było tak aż do 1951 roku, gdy na skutek przesiedleń wioska skarlała. Ludność jej wywieziono na tereny ZSRR, a w ich miejsce skierowano część przesiedleńców z sokalszczyzny. Po gospodarce radzieckiej, prowadzonej przez sześć powojennych lat, pozostało w okolicy kilkanaście kołchozów, przemianowanych na Państwowe Gospodarstwa Rolne. Tutaj właśnie, w Czarnej Dolnej, utworzono  ich centralę, zwaną Zespołem Państwowych Gospodarstw Rolnych.

Zabudowania PGR-u znajdowały się w centralnej części wioski, w niewielkiej odległości od cerkwi i terenów podworskich. Miejscową cerkiew natychmiast zamieniono na magazyn, w którym przetrzymywano w latach 50. nawozy sztuczne. „Uprzątnięto” przy tym wnętrze świątyni z wszystkiego, co dla nowej władzy nie przedstawiało żadnej wartości, ale również z wartościowych, jak najbardziej, ikon.

reklama

Czarna Dolna była jednym z etapów bieszczadzkiej tułaczki moich Rodziców, którzy ośmiokrotnie zmieniali miejsce pracy i zamieszkania, zanim na stałe osiedli w Wetlinie. Poznali się w 1953 roku w sąsiedniej Sokołowej Woli (wtedy jeszcze kwitło tam życie), gdzie urodził się mój najstarszy brat. Kolejny braciszek, którego niestety nie miałem sposobności nigdy zobaczyć, urodził się właśnie w Czarnej. Nic zatem dziwnego, że miejscowość ta jest mi bliska, i interesuje mnie wszystko co z nią jest związane, zarówno historia, jak i teraźniejszość.

Rodzice zamieszkali w przedwojennym domku, stojącym blisko cerkwi. Nie piszę „chacie” gdyż był to drewniany domek z ganeczkiem, w niczym nie przypominający tradycyjnej chyży bojkowskiej. Podążając do pracy, codziennie przechodzili obok świątyni, która nie remontowana, niszczała coraz bardziej. W jej okolicy powstały warsztaty pegeerowskie, przy których zorganizowano składowisko przeróżnych rupieci, obejmujące również teren cmentarza.

Z biegiem czasu również teren cmentarza, przestał wyglądać jak cmentarz, gdyż zniszczono większość istniejących tam nagrobków, a w ich miejscu walały się różne graty i złom stalowy.

Upadek cerkwi i zniszczenie dawnych cmentarzy

Gdy Rodzice opuszczali Czarną (w latach 50.) świątynia była jeszcze we względnie dobrej kondycji. W następnej dekadzie zaczęła się już delikatnie chylić ku upadkowi, co widać na zdjęciu z tamtych czasów. Gnijące poszycie dachu było przyczyną przechylania się krzyży wieńczących kopuły. Czasy powoli się zmieniały, cerkiew przestano w końcu traktować jak magazyn, lecz niezabezpieczona, nieremontowana, butwiała sobie powoli, aż w końcu lat 70. zaczęła się rozsypywać, toteż ją rozebrano. Cerkiew podzieliła zatem los wielu pięknych, bieszczadzkich świątyń drewnianych, pozostawionych przez wysiedloną w 1951 roku ludność.

zniszczona drewniana cerkiew

Nieliczne jedynie przetrwały tak długo (do lat 70.), z wyjątkiem tych, które zaadoptowano na kościoły.  Wiele z nich rozebrano jeszcze w latach 50., wcześniej wykorzystując je na magazyny dla istniejących w pobliżu PGR-ów. Zdewastowano też niemal wszystkie cmentarze w opuszczonych (i nie tylko) wioskach, zniszczono większość krzyży przydrożnych i kapliczek.

Ocalić pamięć 

W czasach słusznie minionych zacierano pozostałości po czasach słusznie ( w mniemaniu ówcześnie żyjących ludzi) minionych. Pojawiła się nowa rzeczywistość i nowe wartości, toteż pozostałości „starego świata” koniecznie trzeba było usunąć. Niestety ten scenariusz powtarza się regularnie co jakiś czas. Ciągle ktoś majstruje przy historii, lub usuwa ślady czasów „słusznie minionych”. I niewiele niestety wskazuje na to, by miało się to kiedyś u nas zmienić.

Trzeba zatem dokumentować istniejące jeszcze obiekty, bo nie wiadomo kiedy coś zniknie nagle z krajobrazu. Obecnie nie stanowi to problemu, fotografowanie nigdy jeszcze nie było tak powszechnym i ulubionym zajęciem. Ale warto także spisywać wspomnienia ludzi, którzy pamiętają czasy, które fotograficznie bardzo słabo udokumentowano. Ich wspomnienia będą znakomitym komentarzem do tych nielicznych fotek z tamtych czasów, które jeszcze się zachowały.

Tekst: Zbigniew Maj, autor książki "Bieszczadzka Odyseja" 

  • Fot. 1 – Stanisław Maciejewski
  • Fot. 2 – album „Rozrzuceni po stepach”, w opracowaniu Natalii Klasztornej
 

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
logo