Stocznia Jachtowa im. Conrada Heubude skupiała się początkowo na budowie niewielkich jednostek rybackich, jednak z czasem firma wyspecjalizowała się w produkcji jachtów. To właśnie tam powstała jednostka typu „Opal”, której nadano nazwę „Bieszczady”.
Jacht, któremu nadano nazwę „Bieszczady”
Jacht typu „Opal” nazwany „Bieszczadami” zbudowano w 1974 roku. Tą ponad 14-metrową drewnianą jednostkę, wyposażoną w silnik o mocy 19,8 kW zakupiła Kwatera Główna ZHP i przekazała go do Centrum Wychowania Morskiego ZHP w Gdyni. Do jego zadań należało przede wszystkim rozwijanie zainteresowań młodzieży sprawami morskimi, w tym organizowanie rejsów turystycznych, szkoleniowych oraz specjalistycznych. Na początku jednostka musiała przejść badania, które były wymagane przed wydaniem certyfikatów bezpieczeństwa. 31 marca 2000 roku przedstawiciel Polskiego Rejestru Statków dokonał przeglądu jachtu, a kilka tygodni później Urząd Morski w Gdyni po weryfikacji stanu „Bieszczad” wystawił kartę bezpieczeństwa.Zaplanowano, że rejs szkoleniowy s/y „Bieszczady” rozpocznie się w niemieckim porcie Cuxhaven i zakończy się w Świnoujściu. Na pokładzie znalazła się doświadczona załoga z wieloletnią praktyką żeglarską: kapitan Lech Łuczak, oficerowie: Artur Bogusz, Małgorzata Kądzielewska i Arkadiusz Jakubiszyn oraz żeglarze: Tomasz Bruś, Paweł Romaniuk, Rafał Makowski i Tomasz Malinowski. Jak czytamy na portalu historia.trojmiasto.pl, przy przekazywaniu jednostki kapitan Łuczak poinformował o problemach z silnikiem oraz akumulatorami. Mimo wszystko „Bieszczady” opuściły port w Niemczech 5 września 2000 roku i kierowały się do Helgolandu, gdzie dotarły dzień później. 8 września jacht wyruszył w rejon Jutlandii. Dwa dni później o godzinie 04:00, oficer Małgorzata Kądzielewska objęła wachtę wraz z kapitanem Lechem Łuczakiem i Rafałem Makowskim. Warunki atmosferyczne były wówczas dość sprzyjające. W pobliżu polskiego jachtu znajdował się jeszcze niewielki kuter rybacki „Brian Kent” oraz płynący pod balastem blisko 100-metrowy gazowiec m/v „Lady Elena” pod banderą Hongkongu.
Od tego momentu nic już nie jest jasne, poza jednym - o godzinie 05:26 dochodzi między s/y „Bieszczady” a m/v "Lady Elena" do kolizji, w wyniku której siedmiu członków załogi polskiego jachtu traci życie (ocalała jedynie Małgorzata Kądzielewska)
– czytamy na portalu historia.trojmiasto.pl.
Niewyjaśniona przyczyna katastrofy
Po katastrofie mającej miejsce na Morzu Północnym u północno-zachodnich wybrzeży Danii, określanej jedną z największych tragedii morskich polskiego żeglarstwa pojawiło się wiele pytań i to najważniejsze: dlaczego, przy dobrych warunkach doszło do wypadku? Na to pytanie odpowiedź próbowała znaleźć Izba Morska, która w pierwszym orzeczeniu w 70 procentach obarczyła winą załogę „Bieszczadów”, a w 30 procentach załogę „Lady Eleny”. W drugim orzeczeniu ponownie winą obarczono obydwie jednostki, ze szczególnym zaznaczeniem niepowodzeń tak zwanych „manewrów ostatnich chwili”.
Fot. StaSta/fotopolska.eu
Pierwszą z nich jest oświetlenie polskiego jachtu. W aktach sprawy możemy wyczytać, iż obejmująca wachtę Małgorzata Kądzielewska sprawdziła, czy oświetlenie jachtu jest włączone jedynie poprzez ustawienie przełączników na pulpicie. Jest to o tyle ważne, iż załoga m/v „Lady Eleny” w swych zeznaniach twierdziła, iż polska jednostka nie była oświetlona lub oświetlona była niedostatecznie, dlatego też nie została w porę zauważona. Przeczą temu jednak zeznania załogi kutra rybackiego, która miała widzieć palące się na „Bieszczadach” lampy. Dodatkowo szyper „Brian Kent” zeznał, że obserwował polską jednostkę na radarze. Powstaje zatem pytanie jak to jest możliwe, iż mały i słabo wyposażony kuter rybacki na radarze widział echo „Bieszczad”, a na niewątpliwie lepiej wyposażonym w sprzęt nawigacyjny i obserwacyjny gazowcu go nie dostrzeżono?
– informuje historia.trojmiasto.pl.
W procesie pojawiały się też oskarżenia pod adresem kapitana „Lady Eleny”, który nie miał odpowiednich kompetencji do dowodzenia tego typu statkami. Próbowano też wyjaśnić kwestie związane z manewrami, jakie chciał wykonać kapitan Łuczak. Pewny jest fakt, że w momencie, gdy „Bieszczady” znalazły się przed dziobem „Lady Eleny” na reakcję było już za późno. Małgorzata Kądzielewska przeżyła, ponieważ została wyrzucona do wody. Tam udało jej się dostać na tratwę ratunkową i odpalić racę.
Odnalezienie wraku statku
Przez kilka dni od 11 do 14 września 2000 roku, siły morskie Danii przeprowadziły poszukiwania wraku „Bieszczad”. Odnaleziono go na głębokości 34 metrów, a z jego wnętrza wydobyto ciała trzech członków załogi. Kolejne ciało wyłowił kuter rybacki. Po dziś dzień nie odnaleziono ciała Tomasza Malinowskiego. Liczne wydobyte fragmenty kadłuba jachtu Duńczycy przekazali Centralnemu Muzeum Morskiemu w Gdańsku. Nie da się do dziś jednoznacznie określić przyczyn tej tragedii. Małgorzata Kądzielewska powiedziała wówczas duńskiej policji, że zarówno sternik, jak i ona sama pomylili światła nawigacyjne, biorąc przód tankowca za jego tył.źródło: wypadkijachtow.pl, historia.trojmiasto.pl.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.