Agnieszka i Włodek Bilińscy, nazwiska znane w świecie fotografii przyrodniczej. Fotografują, filmują, tworzą. I jak się okazuje, wciąż potrafią zaskakiwać. Jak piszą w swojej książce, przyjeżdżając w Bieszczady 35 lat temu za sąsiadów chcieli mieć głównie zwierzęta – wilki, niedźwiedzie, rysie. Więc pewnie wtedy nie byliby zachwyceni moim towarzystwem, ale ja dzisiaj jestem bardzo dumny, że mogę o nich powiedzieć „moi sąsiedzi”.
Wernisaż był pierwszą indywidualną wystawą w Bieszczadach i w Polsce. Do tej pory Agnieszka i Włodek pracowali raczej nad publikacjami książkowymi i albumowymi, biorąc udział w różnych wystawach zbiorowych, także za granicami naszego kraju, zdobywając nagrody i wyróżnienia w prestiżowych konkursach fotograficznych. Wystawa „BiesCzadowe impresje” to nie katalog pięknych widoczków z kalendarza. To coś więcej, coś, co pozwala zajrzeć w duszę natury, pozwala spojrzeć w siebie. Pejzaże, zwierzęta, drzewa, kwiaty... Dla mnie to bardziej obrazy, nie fotografie, gdzie pędzel zastąpił obiektyw.
Wiedziałem, że Agnieszka i Włodek dużo podróżują. A jednak dzisiaj skupiają się coraz bardziej na tym, co tuż za progiem. Bieszczady stały się dla nich nie tylko domem, ale i niekończącą się inspiracją. I może właśnie w tym tkwi sedno ich twórczości, w zatrzymaniu się, w zauważeniu tego, co inni przegapiają. Czuję, że wielką wartością naszych sobotnich rozmów jest to, że spotykamy nie celebrytów a naszych sąsiadów. Ludzi, których mijamy na co dzień, a których opowieści o życiu i pasjach pokazują ich wrażliwość i spojrzenie na Bieszczady. Bo przecież każdy z nas widzi je i czuje na swój sposób.
Podczas wernisażu zaproponowałem zabawę: wybierzcie zdjęcie, a autorzy zdradzą, jak je zrobili. Sądziłem, że pójdzie szybko. A tu jedno pytanie, drugie... i lawina. Publiczność weszła z autorami w prawdziwy dialog o obrazie, o emocjach, o technice, ale i o sensie. Zamiast prelekcji mieliśmy spotkanie żywe, prawdziwe, oparte na wzajemnej ciekawości. I tak, niby kolejna sobota. A jednak znów coś się we mnie poruszyło. Może właśnie o to chodzi, żeby w tym naszym życiu, co jakiś czas otwierać szeroko oczy. I widzieć więcej...
Dzień po wernisażu dowiaduję się, że w prestiżowym konkursie na Fotografa Roku 2025 Oddziału Mazowieckiego Związku Polskich Fotografów Przyrody zdjęcia moich gości zostały docenione przez jury. W kategorii SSAKI " W gęstym lesie" zdobył I miejsce, a w Kategorii KRAJOBRAZ "Mroźny poranek" otrzymał wyróżnienie. Gratulacje kochani!
A na koniec - nie byłbym sobą, gdybym nie zdradził , że dowiedzieliśmy się nieco o prywatnych zwyczajach moich gości, a mianowicie, kto w domowych pieleszach, potrafi rzucić sandałem... ale o tym wiemy tylko my, uczestnicy tego wyjątkowego spotkania. Wieczór zakończył się muzyką – prostą, szczerą, taką, która nie potrzebuje wielkich słów ani wirtuozerii, by poruszyć coś w środku. Na scenie duet Adam „Łysy” Glinczewski (gitara i śpiew) oraz Włodek Biliński (harmonijka). „Łysy” to facet, który nie udaje nikogo. Jego palce noszą ślady życia, a niekoniecznie akademii muzycznych. Ale to, co z nich płynie, to czysta emocja, taka, która czasem podchodzi do oczu w postaci łzy.
Choć wrażliwość i temperament „Łysego” są zupełnie inne niż te, które spotykamy w fotografiach Bilińskich, to coś się tu zaskakująco spięło. Może to ta sama nuta autentyczności, ta sama niezgoda na bylejakość. Muzyka „Łysego”, jak zdjęcia Agnieszki i Włodka, opowiadała o świecie widzianym sercem. I choć używała innych środków, mówiła w tym samym języku, języku prawdy. O tym muzycznym duecie można by opowiedzieć osobną historię. Ale nie wszystko naraz. Zostawmy to na inną opowieść.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.