Po zakończeniu protestu hamakowego i uzgodnieniu dnia kolejnego spotkania Inicjatywy Dzikie Karpaty z nadleśniczym Nadleśnictwa Stuposiany Janem Mazurem, ekolodzy postanowili przenieść się do Krosna, pod siedzibę RDLP. Na pytanie o cel tego protestu, w sytuacji, gdy uzgodniono już termin spotkania w sprawie "Lasu Bukowego pod Obnogą", IDK przypomina, że to nie jedyna kwestia, którą się zajmują.
"Protest w Krośnie dotyczył szerszych tematów, w których nadleśniczy nie ma kompetencji decyzyjnych. Chcieliśmy rozmawiać z panią dyrektor Zagrobelną, by przypomnieć inne sprawy" - komentuje Łukasz Synowiec z IDK.
Z wypowiedzi Synowca wynika, że początkowo protestujący nie zostali wpuszczeni do siedziby RDLP i rozmawiali przez zamknięte drzwi z pracownikami instytucji. Udało im się jednak skontaktować telefonicznie z dyrektor RDLP i na spotkanie zostały wpuszczone 3 osoby.
"Rozmowy się odbyły, ale znów żadne konkrety nie padły. Lasy Państwowe nie chcą iść na żadne ustępstwa, choć my proponujemy chociaż minimalne działania, takie jak moratorium na wycinkę najstarszych fragmentów lasów. LP twierdzą, że obszary o które walczymy są wystarczająco chronione, bo przecież chcą zostawić ponad 30% drzew, ale mimo to, okazy o wymiarach pomnikowych wciąż zaznaczane są do wycinki" - komentuje Synowiec.
Otwarty konflikt
Po tych rozmowach, kiedy znów nie doszło do żadnego kompromisu, protestujących - jak to określa przedstawiciel IDK - "zobyli się na akt obywatelskiego nieposłuszeństwa" i zablokowali pracownikom wyjazd z siedziby Lasów Państwowych. Zaogniło to sytuację.
"Zanim nadjechała policja dwóch mężczyzn, związanych lub znanych LP siłą wjechało na teren siedziby potrącając mnie. Potem zaczęli zachowywać się agresywnie w stosunku do protestujących dziewczyn, wyrzucili kamery. Ich zachowanie nie wywołało żadnej reakcji ze strony pracowników LP. Słychać było śmiechy i zachęcanie do agresji." - mówi Synowiec.
To "obywatelskie nieposłuszeństwo" poskutkowało natychmiastowym odwołaniem spotkania przez nadleśniczego Jana Mazura.
"Każde potencjalne spotkanie z grupą Inicjatywą Dzikie Karpaty może rodzić ryzyko narażenia uczestników spotkania ze strony przedstawicieli Inicjatywy na agresję fizyczną lub słowną. (,...) Ponadto ze względu na bardzo krytycznie oceniane działania członków Inicjatywy Dzikie Karpaty przez osoby trzecie, nie jestem w stanie zagwarantować bezpiecznego przebiegu spotkania" - czytamy w oświadczeniu wydanym przez nadleśniczego.
Zadaliśmy pytanie organizatorom protestu, dlaczego zdecydowali się na blokadę wyjazdu. Ograniczenie możliwości wyjazdu pracownikom Lasów Państwowych to już nie był "pokojowy protest".
"Mamy już dość rozmów, które nie dają żadnych rezultatów. Pani dyrektor głosi, że rozmawiają, chcą zawierać kompromisy, ale tak na prawdę ze strony "lasów" nie ma żadnych ustępstw. Odrzucane są wszystkie nasze postulaty. Opowiadają bajki o tym, jak chronią las, a na terenie o który walczymy zaznaczone do wycinki są bardzo stare jodły. Lasy Państwowe manipulują i odwracają kota ogonem" - słyszymy od Synowca.
Kasa
Do sprawy dochodzi kolejny temat - finansowania akcji. W internecie można znaleźć pytania o to, kto finansuje ich działania. Sugeruje się, że protestujący są pod działaniem zagranicznych podmiotów, że paliwo i zakupy robią "na faktury" i ktoś ich musi sponsorować.
Z wyjaśnień uzyskanych od przedstawiciela IDK wynika, że ruch obywatelski Inicjatywa Dzikie Karpaty, działa w pierwszej kolejności ze zbiórek publicznych, organizowanych na portalach fundraisingowych. Dodatkowo pozyskano grant od brytyjskiej firmy, która utworzyła fundusz pomocy dla oddolnych inicjatyw proekologicznych i udziela dofinansowań tego typu organizacjom.
"Złożyliśmy wniosek i przyznano nam ponad czterdzieści tysięcy złotych na nasze działania. Pożytkujemy je bardzo oszczędnie od kilku lat. Nic więc dziwnego, że zakupy robimy na faktury, gdyż jak w przypadku każdego grantu, musimy się rozliczyć z przyznanego dofinansowania. Jako ruch oddolny, nie mający osobowości prawnej, rozliczamy się za pośrednictwem Fundacji Siła Lasu. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego ani dziwnego. Nie mamy żadnych kosztów administracyjnych, nie dostajemy wynagrodzeń, dlatego te pieniądze starczają nam na długi okres." - wyjaśnia Synowiec.
Ludzie
Przypadkowymi "ofiarami" tego konfliktu są osoby pracujące przy wycinkach. Protesty zakłócają pracę, zleconą ZUL przez Lasy Państwowe, co wzbudza niechęć środowiska.
"Ci ludzie działając w ten sposób blokują nam wykonanie prac które są zlecone przez Nadleśnictwo, za ich niewykonanie grożą nam kary. Nie możemy jednocześnie zarabiać pieniędzy na utrzymanie naszych rodzin, zabierając chleb naszym dzieciom, naszym rodzinom." - czytamy na profilu fb Pawła Różańskiego.
Stwierdza on w swoim wpisie, że od ponad 30 lat harują w tych lasach i to dzięki ich pracy powstały setki hektarów młodego lasu, a to, że te lasy tak wyglądają, to zasługa naszych ojców i dziadków.
"Pracujemy tutaj od zawsze, a teraz nie wiadomo skąd przyjechali ludzie, którzy tu nie pracują ani ich ojcowie czy dziadkowie i mówią, że my to robimy źle, że niszczymy las (...) Nie było ich, gdzie chodziliśmy kilometrami do lasu w deszczu czy śniegu i mieszkaliśmy w barakach bez prądu wody, gdzie w czasie, gdy była zima, a woda w wiaderkach zamarzała." - czytamy dalej.
"Teraz na wakacje przyjechali demonstrować, gdy jest piękna pogoda. Fajnie jest poleżeć w hamaku, patrzeć jak inni pracują i powiedzieć że wszystko jest źle. (...) Za chwilę pójdą sobie gdzie indziej, a my tu zostaniemy bez pracy i będziemy patrzeć jak praca pokoleń idzie na nic." - pisze Różański.
Przedstawiciele Inicjatywy Dzikie Karpaty deklarują, że nie jest ich intencją uderzanie w środowisko pilarzy, ale nie mogą pozwolić, by cenne lasy były dewastowane, a Lasy Państwowe oskarżają o nakręcanie agresji.
"Trudno mi powiedzieć, jakie działania podejmiemy. Na pewno nie składamy broni." - mówi Synowiec.