W tym roku przypada trzydziesta rocznica od założenia galerii "Barak". W wyjątkowym, jubileuszowym wywiadzie dla portalu wbieszczady.pl, opowiadają o swojej drodze do Czarnej, gdzie założyli galerię "Barak". A także o codziennych wyzwaniach, wolności artystycznej oraz niezwykłych ludziach, którzy wpisali się w ich bieszczadzki scenariusz życia w ciągu 30 lat działalności.
Pochodzicie z różnych miejscowości więc pierwsze pytanie, które muszę zadać brzmi: jak i gdzie się poznaliście?
Róża: Spotkaliśmy się po raz pierwszy w Chmielu u Ryśka „Prezesa”, Krzysiek wtedy tam mieszkał od ponad roku a ja przyjechałam któregoś sierpniowego popołudnia.
I zaiskrzyło?
Krzysztof: Zaiskrzyło od razu. Poznaliśmy się w sierpniu 1991 roku, a w czerwcu 1992 zamieszkaliśmy już razem w chatce w Czarnej.
Czy był konkretny moment lub wydarzenie, które przekonało Was, że przeprowadzka w Bieszczady jest właściwym krokiem? Co było decydującym czynnikiem tej zmiany?
Róża: W sumie to trudno znaleźć jeden taki moment, bo co i rusz doświadczamy tego, że było warto pomimo poniesionych trudów. Zmianą na pewno była decyzja o kupnie baraku i prowadzeniu galerii. Teraz wiemy, że to był właściwy krok, chociaż wracając od notariusza nie rozmawialiśmy przez całą drogę rozmyślając o tym czy dobrze zrobiliśmy, bo tak naprawdę nie mieliśmy pieniędzy a musieliśmy dokonać zapłaty w określonym terminie.
Krzysztof: Podejmując decyzje nigdy nie wiesz jak to się skończy - tu skończyło się dobrze. Ja nigdy nie chciałem pracować na etacie, nawet uważałem to za rodzaj kary, więc nie oceniam żadnego swojego pomysłu czy decyzji w kategoriach ryzyka. Raczej kieruję się intuicją niż rozumem :) a decyzje podejmuję szybko.
Powiedzcie, co was tak uwiodło w Bieszczadach, że zdecydowaliście się tutaj osiąść i stworzyć życie związane ze sztuką?
Róża: Często powtarzamy, że Bieszczady to takie miejsce, gdzie można odnaleźć siebie, odkryć swoją „misję życiową” W Bieszczady – zanim tu zamieszkaliśmy na stałe - przyjeżdżaliśmy wcześniej jako turyści. Ostatnio Krzyś dostał od kolegi zdjęcie z kolonii w Bezmiechowej Dolnej – był to początek lat 70-tych.
Krzysztof: Dla nas Bieszczady to przede przestrzeń dająca poczucie wolności, spokojny rytm życia w zgodzie z naturą, to niebanalni ludzie z życiorysami, którymi można by obdzielić nie jeden scenariusz filmowy. To też taka nasza „ziemia obiecana”, w której zmaterializowały się Reymontowskie słowa: „ja nie mam nic, ty nie masz nic, to razem mamy właśnie tyle, w sam raz tyle, żeby założyć galerię”. W gruncie rzeczy to od samego początku zamiar był taki, żeby tu zostać. Po latach wiemy, że to była dobra decyzja. Żyjemy tak jak chcieliśmy od zawsze.
Róża i Krzysztof Franczak 1993 r./ fot. Artur Piecyk
Czy Wasze początkowe oczekiwania względem życia w Bieszczadach kontrastowały z rzeczywistością, którą zastaliście? Czy były jakieś niespodzianki lub wyzwania, na które nie byliście przygotowani?
Krzysztof: Na początku ważny był dach na głową. Początki były trudne, bo raczej ludzie stąd uciekali niż przyjeżdżali z zamiarem zamieszkania. To był początek lat 90-tych, kiedy nie było pracy, ale prawda jest też taka, że my chcieliśmy żyć po swojemu więc ten brak pracy nie miał większego znaczenia. Na pewno trzeba było się dostosować do zwyczajnego życia na wsi, zadbać o opał, założyć warzywniak, nosić wodę ze studni itp.
Róża: Dużo wyobrażeń zweryfikowało życie, chcieliśmy hodować kozy czy kury, ale zawsze kończyło się to bieganiem po lasach i łąkach za nimi, bo ciągle gdzieś uciekały. Wiele pomogli nam nasi sąsiedzi w rozumieniu bieszczadzkiej rzeczywistości. W końcu zdaliśmy sobie sprawę, że chcemy spokojnie żyć, cieszyć się każdym dniem i robić to co lubimy. Działalność „galeryjna” i artystyczna daje nam tę wolność.
Jak wygląda wasz typowy dzień w Bieszczadach w sezonie, a jak poza sezonem? Czy jest coś, co sprawia, że każdy dzień jest tutaj wyjątkowy dla was jako małżeństwa i artystów?
Krzysztof: W sezonie staramy się wstawać wcześnie tak, żeby o 8-mej być na nogach, potem przygotowujemy to co trzeba zabrać do galerii, bo od 10-tej galeria musi być otwarta. Najczęściej gości w galerii wita Róża a ja zostaję w pracowni. Pracujemy w zależności od potrzeby, nie mamy - poza galerią - ustalonych godzin pracy. Najczęściej w sezonie tak jak wszyscy w Bieszczadach pracujemy od rana do wieczora. Po sezonie mamy więcej czasu dla siebie, więc korzystamy z tego przywileju, ile się da.
Róża: Bardzo często bywamy w kinie, teatrze czy na koncertach. Pomimo tego, że spędzamy ze sobą całe życie to nie ma nudy w naszym życiu. Każdy dzień jest inny tylko trzeba to dostrzec albo sprawić, żeby był wyjątkowy. Inne jest światło, inne odgłosy, inny krajobraz nawet jeśli ciągle patrzy się w to samo miejsce. Cieszymy się sobą i tym, że wybraliśmy to miejsce do życia. Mieszkamy w spokojnej okolicy pośród ludzi życzliwych, gdzie przyroda niemal wchodzi do domu. To nas cieszy i napędza do działania.
Jak udaje wam się równoważyć życie osobiste z wymagającą pracą prowadzenia galerii? Czy macie jakieś rytuały lub zasady, które pomagają zachować harmonię?
Krzysztof: Dbamy o to, żeby praca nie była ważniejsza od nas, od ludzi, którzy nas odwiedzają. Trzeba też pamiętać, że galeria jest otwarta codziennie tylko w sezonie od maja do połowy czy czasem końca października. Potem jest czas spokoju, gdzie realizujemy różne zamówienia, ale na spokojnie, nie w takim „szaleństwie” jak w sezonie.
Róża: Rytualnie, codziennie rano pijemy dobrą kawę. Ważne są dla nas posiłki jedzone wspólnie i pomimo sporego wysiłku w sezonie przykładamy się do tego, żeby przygotowywać posiłki w miarę możliwości wspólnie.
Krzysztof: Róża jest świetną kucharką, ma wyjątkowe wyczucie smaku - to nie tylko moje zdanie, bo znajomi i przyjaciele też tak mówią - potrafi zaskakiwać łączeniem smaków...dlatego mam taki brzuch ;) Mamy też taką zasadę czy raczej powiedzenie, które wymyśliła Róża, że „jesteśmy wolnymi ludźmi i nic nie musimy”. Oczywiście nie należy tego traktować dosłownie, ale my wiemy jakie te słowa mają znaczenie w danej sytuacji.
Róża: dużo ze sobą rozmawiamy, nawet kiedy milczymy – to jesteśmy w nieustannym dialogu. Choć większość decyzji podejmujemy wspólnie, to równocześnie dajemy sobie sporo przestrzeni i wolności do samostanowienia
Jestem ciekawa czy doświadczyliście czegoś w rodzaju "kulturowego szoku" przeprowadzając się z miasta do regionu tak odmiennego jakim są Bieszczady? Jakie aspekty życia tutaj były dla Was najtrudniejsze do zaakceptowania lub najłatwiejsze do pokochania?
Krzysztof: Kulturowego szoku nie było, bo jesteśmy otwartymi ludźmi. Fascynowała nas historia Bieszczadów, a Czarnej w szczególności. Róża nawet napisała scenariusz i wyreżyserowała sztukę pt „...I rozpakowali walizki” o przesiedleniu mieszkańców Sokalszczyzny w Bieszczady i rodzinnie zagraliśmy w niej swoje role. Do dziś pamiętam niektóre fragmenty mojego tekstu.
Róża: Najtrudniej było przyzwyczaić się do codziennych obowiązków wiejskiego życia. W mieście jest to zazwyczaj proste, otwierasz drzwi, zapalasz światło i tyle. Ciepło już jest. My na początku nie mieliśmy prądu, wody bieżącej, a zamiast WC była sławojka. Trzeba było też nabyć wiele umiejętności przydatnych do życia od rąbania drewna po umiejętność wbijania gwoździ.
Sławojka, brak prądu, bieżącej wody, a więc nie było łatwo. Czy to były największe trudności związane z adaptacją do życia w Bieszczadach? Czy były momenty, w których wątpiliście w słuszność swojej decyzji?
Róża: Trudno było po prostu stać się częścią tego organizmu jakim jest wieś i otaczająca przyroda. Na początku wszystko było inne, bo np. do sklepu trzeba było iść kilka km, na chleb trzeba było się zapisywać a nie tak jak w mieście czy już dzisiaj w Bieszczadach po prostu wejść i kupić chleb.
Krzysztof: My chcieliśmy po prostu spokojnie żyć, stąd adaptacja była prostsza. Wątpliwości na pewno były, ale dziś nie pamiętamy o nich, bo były chwilowe. Teraz jesteśmy pewni, że to był dobry wybór by zamieszkać właśnie w Czarnej na uboczu z dala od zgiełku.
Wiele osób marzy o przysłowiowym już rzuceniu wszystkiego…Jaką radę dalibyście innym, którzy rozważają podobną zmianę życiową, czyli przeprowadzkę z miasta do bardziej odległego i być może bardziej wymagającego środowiska?
Krzysztof: Jeśli mieszkasz na wsi to żyj tak jak się żyje na wsi, nie przenoś zwyczajów miejskich na wieś, szanuj ludzi i słuchaj rad, nie zawsze korzystaj, ale słuchaj. Patrz w niebo, a opał przygotuj już wiosną. To mogłaby być taka rada.
Czy przeprowadzka do Czarnej wpłynęła na wasze relacje z rodziną i przyjaciółmi z waszych rodzinnych miast? Czy utrzymujecie bliskie kontakty, czy też nowe życie spowodowało nowe znajomości, które stały się dla Was ważne?
Róża: Krzyś wychowywał się w domu dziecka, więc kontakty z tamtego czasu są mocno utrudnione. Jednak ma kontakt z kilkoma osobami. Po wielu latach odnalazł swoją siostrę i ma z nią i jej rodziną bardzo dobry kontakt. Bardzo bliski kontakt mamy oboje z przyjaciółką Krzysia, która jest siostrą zakonną. Ja pochodzę w Rzeszowa, więc kontakt ze środowiskiem rodzimym jest ułatwiony z racji odległości.
Macie dwoje, dorosłych już dzieci. Joachima i Julię. Czy dorastanie w rodzinie artystów miało na nich szczególny wpływ?
To oni musieliby na to odpowiedzieć. Pewnie nie mieli łatwo, ale ciekawie :)
Spytam ich przy najbliższej okazji. Czy możecie podzielić się jakimś wyjątkowym wspomnieniem lub doświadczeniem związanym z rodzinnym życiem w Bieszczadach, które uważacie za ważne dla rozwoju Juli i Joachima?
Róża: Zawsze przykładaliśmy wagę do tego, żeby nasze dzieci pomimo życia na wsi miały dostęp do kultury, sztuki i edukacji ponad to co mają w szkole. Wyrośli na dobrych, uczciwych i wrażliwych ludzi.
Galeria Barak/fot. Agnieszka Skucińska
Porozmawiajmy o galerii. Jakie były Wasze główne motywacje i inspiracje, gdy decydowaliście się na zakup baraku i przekształcenie go w galerię sztuki w centrum Czarnej? Przypominam, że były lata 90.?
Róża: Krzysiek już wtedy z powodzeniem rzeźbił i sprzedawał swoje prace, więc naturalnym krokiem było stworzenie miejsca, gdzie można wystawiać jego prace. Najpierw myśleliśmy o swojej stodole, ale pojawiła się szansa dzierżawy, a potem zakupu baraku w centrum Czarnej.
Krzysztof: Nie mieliśmy wtedy pieniędzy na życie nie mówiąc o zakupie działki z barakiem, ale wierzyliśmy w sens tego przedsięwzięcia, zwłaszcza, że w Czarnej i całych Bieszczadach było wtedy sporo ciekawych artystów. To była idea, która nas uwiodła i na którą – wiedzeni młodzieńczym optymizmem – postawiliśmy wszystko.
Jak założenie i prowadzenie Galerii Barak wpłynęło na Wasz rozwój osobisty i artystyczny przez te wszystkie lata?
Róża: Obcowanie z wrażliwymi ludźmi, a tacy odwiedzają Barak, zawsze jest rozwijające. Barak odwiedzają ludzie o różnych poglądach, różnych zawodach i z różnych stron świata.
Krzysztof: Rozmowa z nimi pozwala rozumieć inny punkt widzenia…. Nigdy nie chcieliśmy rozwinąć działalności w ten sposób, żeby nie mieć czasu na życie. Uważamy, że to też jest rozwój osobisty.
Czy historia wyboru nazwy „Barak” dla Waszej galerii sztuki wiązała się z jakimiś szczególnymi przemyśleniami czy było to raczej spontaniczne odniesienie do fizycznego stanu budynku?"
Krzysztof: Nazwę wymyśliła Róża a ja się z nią zgodziłem, bo jak inaczej nazwać coś co jest Barakiem i wygląda jak Barak.
Jak wygląda proces wyboru artystów do współpracy z Galerią Barak? Co jest dla Was najważniejsze przy decydowaniu o takiej współpracy?
Krzysztof: Przez 30 lat priorytety się nie zmieniły, kiedyś skupialiśmy się tylko na twórcach i artystach z Czarnej i okolic, później z Bieszczadów, a teraz również z całego Podkarpacia. Są wśród nich artyści z wykształceniem artystycznym, rękodzielnicy z certyfikatami czeladniczymi, mistrzowskimi, ale również samorodne talenty.
Róża: Ważne dla nas jest to, że twórca jest uczciwy w tym co robi, szczerość wypowiedzi, niepowtarzalność dzieła są kluczowe.
Zapewne Bieszczady wpływają na waszą twórczość i codzienne życie. Czy jest jakiś element tej krainy, którą szczególnie się inspirujecie?
Róża: Inspiruje nas wszystko głównie krajobraz, ale też elementy takie jak odrapane drzwi, kora drzew, wzornictwo bojkowskie i łemkowskie
Krzysztofie, przeszedłeś od rzeźby w drewnie do ceramiki. Jakie nowe możliwości wyrazu artystycznego odkryłeś w tej nowej formie? Czy są jakieś techniki czy materiały, które szczególnie przemawiają do Twojej wyobraźni?
Krzysztof: W sumie zmieniło się wszystko. W ceramice przepadłem bez reszty. Dla mnie jest to materiał dalece bardziej wymagający, ale też dający więcej możliwości, zarówno w formie jak i w zdobieniu. Najbardziej lubię w ceramice techniki ręczne, czyli najbardziej prymitywne.
W galerii Barak/fot. Agnieszka Skucińska
Różo, twoje zainteresowania artystyczne były i są bardzo różnorodne, od malowania po pracę w teatrze. Jak te różne formy sztuki wzajemnie na siebie wpływają i inspirują twoją twórczość?
Róża: W teatrze spotykają się wszystkie dziedziny sztuki - od malarstwa, poprzez rzeźbę, muzykę po sztukę gestu, słowa. Zarówno malarstwo jak i teatr wpływają wzajemnie na to co robię, ukształtowały mój sposób patrzenia na świat. Często realizując jakieś przedsięwzięcie teatralne myślę malarsko, a malując myślę teatralnie. Jestem wrażliwa na to co mnie otacza stąd nie mogę rozdzielać różnych swoich zainteresowań, wszystko jest mną.
W obu waszych dziedzinach twórczości podkreślacie unikatowość i indywidualność dzieła. Jak ważne jest dla Was zachowanie tej jedności w czasach masowej produkcji ogólnie pojętych „pamiątek”?
Róża: Każda rzecz przywieziona z podróży czy wycieczki jest pamiątką, nawet ta, która zostaje w głowie. Myślę- jako twórca- że ludzie nie wymagają ode mnie podpisywania każdej pracy nazwą „Bieszczady” czy „Czarna”. W tym co robimy jesteśmy my (naprawdę wkładamy w to co robimy dużo siebie). Oczywiście nie mamy nic przeciwko ludziom, którzy wytwarzają masowo pamiątki czy je kupują. Każdy z nas ma swoje priorytety i gusta i dobre jest to, że się różnimy.
Krzysztof: Czasem się dziwię, że ludzie płacą duże pieniądze za hotel czy pokój w pensjonacie a na pamiątkę kupują magnes ze sklejki. Nie oceniam, bo to ich życie, ale się dziwię. Sam inspiruję się wszystkim: lubię tworzyć szkliwa, lubię, jak się przenikają, więc pejzaż Bieszczadzki jest dla mnie kopalnią pomysłów, bo są tu wszystkie kolory, które lubię. Zaczynając jakiś projekt nie myślimy o tym czy to się sprzeda czy nie. Jeśli jesteśmy przekonani do jakiegoś pomysłu, wzoru czy koloru, ale tak w sobie to zawsze znajda się ludzie, którzy odbiorą to tak jak my. To jest jak z uśmiechem, jeśli ktoś się do ciebie uśmiechnie to ty też nawet nieświadomie się uśmiechniesz.
W galerii Barak/fot. Agnieszka Skucińska
Róża: Brutalna prawda jest taka, że nie potrafimy niczego zrobić na masową skalę. Zamiast klepać tysiąc egzemplarzy, wolimy wymyślać wciąż nowe projekty i realizować je w krótkich, limitowanych seriach.
Ale właśnie takie podejście sprawia, że można u was kupić wyjątkowe rzeczy. Nie tylko pamiątki, ale też oryginalną ceramikę użytkową. Opowiedzcie, jak wygląda proces tworzenia ceramiki od pomysłu do finalnego produktu? Czy są jakieś etapy tego procesu, które szczególnie lubicie?
Krzysztof: Czasem pomysły przychodzą bardzo prosto: coś zobaczysz i myślisz „jakie fajne byłoby takie szkliwo” Potem trzeba to przełożyć na materiały i wiedzę co ze sobą połączyć i pomieszać, żeby uzyskać podobny efekt. Innym razem to nasi goście „wymuszają” na nas jakieś swoje wyobrażenie o ceramice, a my staramy się to przełożyć na możliwości materiału.
Róża: Zawsze lubimy tę ekscytację, kiedy przychodzi do głowy jakiś pomysł i zabieramy się do jego realizacji. Ceramika jest długim procesem i każdy z tych etapów trzeba polubić, żeby uzyskać zadowalający efekt końcowy. Także fakt, że czasem wyjmuje się z pieca prace pęknięte czy szkliwo wyjdzie nie tak jak się oczekiwało. Lubię mówić, że ceramika jest jak wypłynięcie małą łódką na ocean – możliwości wielkie, ale wyprawa niepewna.
Ceramika w galerii Barak/fot. Agnieszka Skucińska
Podzielcie się najciekawszą wystawą lub wydarzeniem, które odbyło się w Galerii Barak w ciągu tych 30 lat.
Krzysztof: Trudno wybrać jedną wystawę czy wydarzenie. Naszym zdaniem wszystkie były ciekawe, bo cieszyły się popularnością i Barak pękał w szwach. Największym wyzwaniem było zorganizowanie wystawy w Warszawie....jechaliśmy tam zdezelowaną Nyską w środku Bieszczadzkiej zimy. Wystawa odbyła się dzięki Alicji Niziołek i Damazemu Kwiatkowskiemu, który był wtedy „nadwornym” fotografem w Kancelarii Prezydenta A. Kwiatkowskiego.
Róża: Alicja to kobieta, dla której nie ma rzeczy niemożliwych udało się Jej załatwić pieczenie dzika w centrum Warszawy. Na wystawę przyszło wiele znanych osób, bo Bieszczady znają wszyscy. Wiele sprzedanych wtedy prac jest do dzisiaj w zbiorach znanych kolekcjonerów.
W jaki sposób udało wam się zbudować i utrzymać społeczność wokół Galerii Barak, zarówno wśród artystów, jak i odwiedzających?
Krzysztof: Dla nas zawsze najważniejsi są ludzie – ci, którzy powierzają nam swoje prace do sprzedaży i ci, którzy te prace nabywają. Nigdy w 30-letniej historii nie zdarzyło się nam zalegać z wypłatą za sprzedane prace. To sprawia, że ludzie mają do nas zaufanie, a że jesteśmy też otwarci na ludzi i staramy się w Baraku prezentować wyjątkowe prace to ludzie do nas wracają. Nie ma u nas masówki i ludzie odwiedzający Bieszczady to cenią.
Przez 30 lat obserwujecie zmiany jakie się dzieją w Bieszczadach. Czy jest coś, co was szczególnie zaskoczyło lub co postrzegacie jako wyjątkowo pozytywne dla tutejszej społeczności?
Krzysztof: Mnie martwi „macdonaldyzacja” turystyki i taka wręcz szokująca potrzeba tworzenia atrakcji za wszelką cenę. Wiele czasu spędzamy podróżując po bliższych i dalszych zakątkach Europy i zawsze najważniejsze jest dla nas spotkanie z drugim człowiekiem, a nie zdobywania czy zaliczanie „atrakcji”. Mamy to szczęście, że bywamy tam poza sezonem więc jest spokojnie i można kontemplować/wypocząć naprawdę dobrze. Więc to jest też szansa dla Bieszczadów, żeby promować właśnie takie wyludnione Bieszczady ludziom, którzy utyskują, że „dawnych Bieszczadów już nie ma”
Z pozytywnych rzeczy wymienić trzeba „społeczną odpowiedzialność biznesu”. Coraz częściej ludzie inwestujący tutaj swoje pieniądze rozumieją, że bez zaangażowania w lokalną społeczność nie da się na dłuższą metę prowadzić biznesu. Dobrą zmianą jest też życzliwy stosunek miejscowej ludności do rozwoju turystyki w różnych jej aspektach.
Róża i Krzysztof na Festiwalu Sztuk w Czarnej/fot. Agnieszka Skucińska
Jakie są główne motywacje osób odwiedzających waszą galerię? Czy szukają pamiątek, inspiracji, edukacji artystycznej, czy może po prostu kontaktu z pięknem sztuki i rękodzieła?
Szczególnie lubimy tzw. „krążowników” czyli ludzi, którzy kilka razy potrafią okrążyć Barak, by w końcu wykrzyknąć: „że też wcześniej tego nie zauważyłam/em!” Goście, którzy nas odwiedzają to miłośnicy sztuki, piękna, wyjątkowych prac, unikatów, ale też ciekawi drugiego człowieka. Często potrafimy z ludźmi długo rozmawiać zanim opuszczą galerię z zakupami.
Jakie są Wasze plany i marzenia związane z dalszym rozwojem Galerii Barak na kolejne lata?
Krzysztof: Na pewno chcemy, żeby Barak nie zniknął z mapy Bieszczadów.
I tego Wam z całego serca życzę.
Adres: Galeria Barak, 38-710 Czarna 88
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.