Zdzichu, jak mówili o nim przyjaciele, budował swoje schronienia z kamienia, gliny i drewna. Jego domy były niszczone przez milicję, ale zawsze powstawały na nowo, jeszcze bardziej surowe i zakorzenione w bieszczadzkiej ziemi. Był buntownikiem, który odrzucił oficjalny porządek – podarł swój dowód osobisty i nie dbał o przepisy. W tamtych czasach takie życie budziło niepokój władz, ale dla młodych ludzi, hipisów i artystów, Rados był symbolem wolności i niezależności. Jego rzeźby, a zwłaszcza diabelskie figurki i słynne „radosówki” – artystycznie zdobione laski – cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Dziś warte są fortunę, wtedy można je było kupić od samego Radosa za parę złotych. Te proste przedmioty były czymś więcej niż tylko pamiątką – stawały się kawałkiem bieszczadzkiej magii, kawałkiem samego Zdzicha.
Jego chata była miejscem spotkań ludzi szukających wolności i innych wartości niż te, które narzucał świat. To właśnie tam rodziły się opowieści, które do dziś krążą wśród miłośników gór. Rados stawał się bohaterem legend, reportaży i artykułów, a Telewizja Polska nazwała go nawet „Jagodowym Królem”.
Zmarł 26 listopada 1996 roku w Cisnej, a jego grób na miejscowym cmentarzu stał się miejscem niemal kultowym. Pielgrzymują tam turyści, artyści i wszyscy, którzy w Bieszczadach szukają czegoś więcej niż tylko pięknych widoków. Ku jego pamięci powstały piosenki, w tym ballada „Zdzichu Rados – Pojedynek”.
Dziś, wspominając Zdzisława Radosa, trudno oddzielić fakty od legendy. Był artystą, outsiderem, buntownikiem i człowiekiem, który pokochał góry na tyle, by w nich zostać na zawsze. Bieszczady bez niego byłyby inne, a on sam na zawsze pozostanie ich duchem – duchem wolności i sztuki, który wciąż żyje w pamięci ludzi i w historii tych gór.
Komentarze (0)