reklama

Ludzie Bieszczadu we wspomnieniach Edwarda Marszałka. Dudek

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: arch. E. Marszałka

Ludzie Bieszczadu we wspomnieniach Edwarda Marszałka. Dudek - Zdjęcie główne

Dudek | foto arch. E. Marszałka

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Bieszczadzkie dzieje Łatwo było go pomylić z rozbójnikiem Rumcajsem, bo z wyglądu i usposobienia nieco go przypominał. Mało kto znał jego nazwisko, choć w latach 80. i 90. był słynny w Bieszczadach.
reklama

Przywiało go tu aż ze Zwardonia, gdzie akurat pracy w lesie zaczęło brakować. 

Wszechstronny człowiek z wieloma pasjami

W Bieszczadach, w zależności od aktualnej potrzeby, Dudek bywał drwalem, wozakiem lub wypalaczem węgla drzewnego, a bywało, że jako zdolny cieśla budował mostki na potokach i ambony myśliwskie. Potrafił pracować zimą przy korowaniu papierówki przez całą noc. To był zresztą sposób górali, którzy w sezonie zimowym przyjeżdżali na leśne żniwa w Bieszczady. Przy rozpalonym ogniu, w największe mrozy, rżnęli, rąbali i korowali całą noc. Woleli się spocić przy robocie niż spać w lodowatym baraku. 

Tak naprawdę jednak Dudek bardzo lubił wszelką rozrywkę dostępną w bieszczadzkiej głuszy, więc szwendał się od Cisnej po Lutowiska w różnym towarzystwie. Swego czasu, gdy uległ wypadkowi w lesie, był zaopatrywany przez ratownika GOPR, który z trudem ściągając mu gumowca ze zranionej kończyny, dla podtrzymania kontaktu głosowego, powiedział: 

- Ależ ci nogi śmierdzą!

- Z d…y wyrastają to i nie dziwota, że śmierdzą – odparł ze spokojem drwal. Prawda była jednak taka, że o higienę przesadnie nie dbał, a zazwyczaj mył tylko te części ciała, które było widać spod ubrania. 

Bohater Podróży Kulinarnych

Pamiętam, że w 2003 roku, gdy kręcono w Bieszczadach odcinki „Podróży kulinarnych Roberta Makłowicza” scenę z Makłowiczem i zupą gulaszową z jelenia miał grać jako wozak właśnie Dudek. Ale jak zobaczył Ewę Wachowicz, zaczął ją oglądać wzrokiem pożądliwym i łasić się do „paniusi”. Gdy powiedział „Paniusiu, jakom mocie pikną d…ę” – został wykluczony ze składu ekipy. A szkoda, bo mogło mu to otworzyć drogę do wielkiej kariery. Zamiast niego zagrał Władek Chruścicki ze słynnym „dobre, bo gorące”.

„Wołanie z Połonin” Chłopu trzeba pomóc

Z Dudkiem wiąże się też historia opisana przez Staszka Włodykę w I tomie „Wołania z połonin” („Wołanie z połonin”, Ruthenus, t. 1, Krosno 2006), zatytułowana „Chłopu trzeba pomóc”. Zdarzyła się ona we wrześniu 1986 roku, ja byłem akuratnie ze Staszkiem na jednym ze swych pierwszych dyżurów w GOPR w Ustrzykach Górnych, w dyżurce zainstalowanej czasowo w domku campingowym u Lutka Pińczuka. W czwartek przed obiadem zjawił się na dyżurce mocno wstawiony miejscowy, bodajże Brudny Romek. Że miejscowy, to było widać po stroju „regionalnym” – miał gumofilce, spodnie cieknące od żywicy i smaru, na głowie leśną uszankę. Na 100 metrów można było poznać, że idzie spod „Pulpitu”. 

- Chłopy pomóżcie! Dudek krwawi!

- Gdzie krwawi?

- Pod Pulpitem

- Ale skąd mu się ta krew leje?

- Z gęby! I źle z nim…

Musiała być bijatyka pod barem. Zabraliśmy apteczkę, radiotelefon i puściliśmy się biegiem pod Pulpit. Wtedy nie było na dyżurce w Górnych żadnego pojazdu. Na miejscu, pod słynną wielką beczką siedziało i stało kilkunastu, może więcej, chłopa, każdy z kuflem piwa w ręku i w dość bojowych nastrojach. Nawet strach było wchodzić w to towarzystwo. Na szczęście kilku z nich to byli moi drwale z Sokolików. 

Gdy się rozstąpili, zobaczyliśmy siedzącego na ławce Dudka, który rzeczywiście mocno krwawił. Dostał rozbitym kuflem, z którego odłupano dno - to straszna broń w knajpianych walkach. Ponieważ był na dużym dopingu, to krew buchała mocno. Miejsce wokół wyglądało już jak przy świniobiciu - nawet trudno było uwierzyć, że ta krew mogła pochodzić z jednego człowieka, który wciąż żył. Miał rozcięty łuk brwiowy, stłuczony nos i ranę ciętą twarzy na wysokości kości jarzmowej. Kawałek policzka, z którego krew lała się obficie po prostu zwisał mu luźno. Dudek „znieczulony” konsumpcją nie bardzo wiedział, co się dzieje. Twarz we krwi nie pozwalała też na określenie jak ciężki jest to uraz.

Zaczęliśmy od przekonywania go, że obmycie i opatrzenie ran nie jest żadnym dyshonorem, że zrobimy swoje i pójdziemy sobie. Dał się przekonać, więc zaczęliśmy obmywać mu twarz i szczegółowo przyglądać się obrażeniom. Przez radio wezwaliśmy pogotowie, ale Dudek usłyszawszy o karetce zaczął wierzgać i uciekać. 

„Za fiksa nie dom się zabrać…” krzyczał, ale obiecał, że idzie już się położyć i kończy picie na dziś. Odwołaliśmy karetkę i wróciliśmy na dyżurkę. 

Minęło może kilkanaście minut, znów pojawił się ten w stroju „regionalnym”, mówiąc „Chłopy pomóżcie, bo Dudek dalej krwawi…”

Tym razem już najpierw wezwaliśmy karetkę, opisując stan poszkodowanego i znów pobiegliśmy pod Pulpit. Tam okazało się, że chłopy ponownie zabrali się do bójki, Dudek zdarł sobie opatrunek, no i … krwawił. Znów zaciskanie opaski na twarzy. Gdy karetka przyjechała po jakiejś godzinie, lekarz potwierdził nasze obawy, co do obrażeń i zdecydował zabrać Dudka do szpitala. Żeby nie protestował, to został przywiązany do noszy i pojechał…. 

Pogoda trzymała się piękna, więc w niedzielę rano, poszliśmy wzdłuż Wołosatego nazbierać orzechów laskowych. Doszliśmy aż do Bereżek i tam, wychodząc na drogę, zobaczyliśmy, że od strony Przysłupia szedł sobie…Dudek. Z policzka wystawał mu kawał żywego ciała, rana nie była zaszyta. Poznał nas, ładnie się przywitał.

- Już cię wypuścili ze szpitala? 

- A jo w żodnym śpitalu nie był…

-???

- Uciekem im w Bereżkach

- Przecież byłeś związany…

- Powiedziałem, że mi się kce sikać, jak mie nie wypuszczom to zrobie to w karetce na leżąco. No i wypuścili … I telo mie widzieli. Słabym był straśnie. Ledwom się dowlókł na wypał na Caryńskie i lezołem jak skóra z wilka przez dwa dni. Dziś juzem się wylizoł i ide na Górne piwa się napić.

Jeszcze tego samego wieczoru, już kładąc się spać, usłyszeliśmy łomot do drzwi dyżurki i bełkot: „Chłopy pomóżcie...!”

Pod drzwiami stał nasz znajomy, trzymał w ręce reklamówkę pełną butelek piwa i mamrotał: „Chłopy pomóżcie, bo jo som tego nie dom rady wypić”. Trudno było takiej prośbie odmówić. 

Dudek, gdy mu już nikt nie chciał pożyczyć, szedł na wypał do „Scyzora”. Tam za całodzienną harówkę dostawał jedzenie i mógł liczyć na jakieś kieszonkowe. Pewnego razu zauważył, że „Scyzor” po wzięciu wypłaty za spory transport węgla, schował tęgi rulon banknotów pomiędzy workami gotowego wyrobu. Potem „Dudek”, niezauważony przez nikogo, wyjął te pieniądze, odliczył połowę kwoty i zabrał. Rano „Scyzor” stanął nad nim z pytaniem:

- Ktoś pod…ł mi połowę kasy, nie widziałeś?

- Nieeee. Ale wiesz, to trzeba szybko jechać to przepić, żeby cała reszta nie przepadła. 

I pojechali, a gdy skończyła się scyzorowa gotówka, Dudek wspaniałomyślnie wyjął z gumofilca te skradzione i powiedział:

-Teraz ja stawiam!

Wspominajmy tych co odeszli

Podobno zmarł w Ustrzykach Górnych, ale pochowano go na cmentarzu w Dwerniku. Miał 59 lat. Pogrzeb odbył się w październiku 2007 roku. W tym samym okresie zmarli: Dudka brat Zbyszek, zwany „Sztachetą” i Staszek „Na Brudno” - wszyscy ci bieszczadzcy giganci leżą obok siebie na dwernickim cmentarzu.

Od tamtego czasu coraz rzadziej w Bieszczadach ktoś wspomina o Stanisławie "Dudku" Fiodor, coraz mniej również żyje tych, którzy go znali.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama