reklama

Bieszczady. Wielka Rawka i tajemniczy betonowy słup

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Agnieszka Skucinska

Bieszczady. Wielka Rawka i tajemniczy betonowy słup - Zdjęcie główne

Betonowy słup na Wielkiej Rawce | foto Agnieszka Skucinska

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Bieszczadzkie ciekawostkiWiększość miłośników naszych pięknych gór widziała zapewne betonowy obelisk, „zdobiący” nam dzisiaj wierzchołek Wielkiej Rawki. Ponieważ jako przewodnik musiałem wielokrotnie odpowiadać na pytanie, czym jest ów betonowy słup, i dlaczego tam akurat stoi, zakładam że niektórzy z naszych sympatyków wiedzy takiej mogą nie posiadać.

Wyjaśnię to więc już na wstępie. Otóż ów tajemniczy słup, to nic innego, jak dawny znak geodezyjny, największy ze wszystkich jakie w naszych Bieszczadach możemy zobaczyć. Dlaczego akurat tam? Ponieważ Wielka Rawka jest najwybitniejszym ze wszystkich szczytów w Bieszczadach Zachodnich.

Zdobiła niegdyś ten szczyt, stojąca nad owym znakiem, również największa wieża triangulacyjna.

wieża triangulacyjna na Wielkiej Rawce/fot. Bogusław Karpowicz

Ujrzałem ją z bliska po raz pierwszy dopiero w 1974 roku. Oczywiście widywałem ją wcześniej wielokrotnie, ponieważ widoczna była niemal ze wszystkich szczytów bieszczadzkich.Wtedy po raz pierwszy mogłem nie tylko zobaczyć ją z bliska i dotknąć. Miałem również ten przywilej by wspiąć się po bardzo niepewnych już szczeblach drabin, na umieszczoną wysoko nad ziemią platformę. Z duszą na ramieniu, ponieważ sama platforma również na bezpieczne miejsce nie wyglądała, podziwiałem okoliczne widoki.

Oczywiście bez tej wieży widoki też są imponujące, niemniej owe kilka metrów (dla mnie wtedy miała ona wysokość wieży Eiffla) spowodowało, że o wiele atrakcyjniej wyglądała sama Wielka Rawka, a także sąsiednia Mała Rawka i Krzemieniec. Jeszcze bardziej stresujące było schodzenie z niej po trzeszczących ze starości szczeblach. Wrażenia były to niezapomniane.

Pod koniec tamtej dekady wieża ta zaczęła się już stopniowo rozpadać. Zdjęcia, które dla przypomnienia zamieszczam, chociaż nie opisane, zostały zrobione, jak przypuszczam, już w latach osiemdziesiątych. Przez długi jeszcze czas, można było zobaczyć w pobliżu znaku geodezyjnego resztki konstrukcji owej wieży. Dodam przy tym, że wędrowałem wtedy z Wetliny przez Dział szlakiem innym niż obecny. Przebieg jego był co prawda taki sam, ale znaczony był innym kolorem. Odcinek ten był wtedy częścią szlaku granicznego, malowanego na niebiesko. Powrót natomiast odbywał się ścieżką, która od dawna już nie istnieje.

Niewielu miłośników bieszczadzkich wędrówek pamięta zapewne czasy, gdy z Działu można było zejść bardzo wygodną i niezwykle atrakcyjną widokowo ścieżką do centrum Berehów. Zejście rozpoczynało się pod szczytem 1112, mniej więcej w pobliżu dzisiaj istniejącej tam wiaty, a kończyło się przy bacówce, która od dawna już w tym miejscu nie istnieje.

Była jednak jeszcze jedna ścieżynka, dzisiaj już całkiem zapomniana. Wchodziło się na nią, niemal pod samą Małą Rawką (od strony Działu), a wędrowało wprost na drugą z bacówek, o której dzisiaj niewielu zapewne pamięta, podobnie jak i o owej ścieżynce. Bacówka ta zlokalizowana była w niewielkiej już odległości od przełęczy Wyżniańskiej, naprzeciwko miejsca, gdzie zachowały się pozostałości bereżańskiego dworu.

Właśnie tą drugą ścieżką powracaliśmy wówczas do Wetliny i przy owej zapomnianej już bacówce, spotkała nas pewna przygoda. Nie tyle może „nas,” co towarzysza mojej wędrówki, o kilka tak starszego ode mnie warszawiaka, syna kolegi mojego Taty, który spędzał u nas część swoich wakacji.

Ponieważ zeszliśmy do bacówki w porze dojenia owiec, przyszła mu nagle ochota na to, by skosztować świeżego owczego mleka. Górale oczywiście nie mieli nic przeciwko temu. Zajęty akurat dojeniem jednej z owiec juhas, kazał mu się zbliżyć i przyklęknąć, a wtedy skieruje on, jak wyjaśnił, strumień mleka wprost do jego ust.

Skutki naiwności młodego człowieka były dla niego niezbyt miłe. Juhas jak obiecał, tak też uczynił. Skierował silny strumień z owczego wymienia w stronę amatora świeżego mleczka. Oczywiście, zupełnie „przypadkowo” nie trafił tam, gdzie zamierzał. Tłuste owcze mleko wylądowało na koszuli, a głównie na bujnej czuprynie warszawiaka.

Górale, którzy zapewne nudzili się na co dzień jak mopsy, i tylko czekali na takie sytuacje, pokładali się ze śmiechu. Młodzieniec natomiast, całkowicie sytuacją tą zaskoczony, po chwili osłupienia, postanowił udawać, że jego również sytuacja ta rozbawiła.

Próby zmycia z siebie tłustego owczego mleka, zwłaszcza z bujnych włosów, w zimnej wodzie górskiego strumyka, z góry zdane były na niepowodzenie. Dotarł do Wetliny z tłustymi, zlepionymi w strąki włosami i koszulą lepiącą się do ciała. Na długo oczywiście zapamiętał tą przygodę.

Miał i tak sporo szczęścia, gdyż dowiedział się od mojego Taty o innej atrakcji serwowanej turystom przez górali. Dodawali oni pewnego, znanego miejscowym, specjału do żętycy, po której wypiciu, rozpoczynały się u pechowych turystów prawdziwe rewolucje żołądkowe. Wędrowali oni następnie wzdłuż potoczków, nie dopinając spodni na wszelki wypadek.

Powracając do tematu wież triangulacyjnych wyjaśnić pragnę, gdyż młodsi turyści wiedzieć o tym nie mogą, że były one niegdyś bardzo powszechne. Stały nie tylko na każdej połoninie, i to po kilka, ale też na każdym niemal znaczniejszym szczycie bieszczadzkim. Długo musiałbym wyliczać te góry, na których stały takie wieże, i to tylko te które sam widziałem.

Wieże te intrygowały mnie już w dzieciństwie, gdyż widać je było z naszego domu, i to na wielu okolicznych górach. Najbardziej intrygowały mnie dwie. Jedna dlatego, że stała w niewielkiej odległości od naszego domu i wydawała mi się wręcz gigantyczną. Stała na szczycie Jawornika, a jej smukła sylwetka wyraźnie górowała nad starym, bukowo-jaworowym lasem.

Druga znajdowała się już w znacznej odległości, chociaż i tak w oczach dziecka wyglądała imponująco i tajemniczo. Była to wieża, która stała na samym szczycie Smereka. Tego właściwego oczywiście, skalistego. W latach siedemdziesiątych już nie istniała, poległa od pioruna, a w czasie pierwszego mojego wejścia na Smerek, oglądałem jedynie jej szczątki.

Zniknęły już wszystkie wieże triangulacyjne z bieszczadzkiego krajobrazu. Niegdyś tak charakterystyczne, że turyści bezbłędnie rozpoznawali poszczególne szczyty po wieżach właśnie. 

Gdy pewnego razu wpadło mi w ręce zdjęcie z lat pięćdziesiątych, z mało charakterystycznymi i zbyt fragmentarycznymi elementami krajobrazu, a do tego źle opisane, to właśnie wieża triangulacyjna pozwoliła mi rozpoznać górujący na okolicą szczyt Durnej.

Zapamiętałem ową wieżę z czasów młodości, kiedy to często oglądałem ją z okien autobusu.

Zmieniły się technologie pomiarów, a wieże triangulacyjne straciły swoje znaczenie i zniknęły z krajobrazu. Pozostały jedynie w pamięci i na starych zdjęciach.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy