Jesienny redyk jest momentem symbolicznym – owce schodzą z wysokich hal i wracają do gospodarstw swoich właścicieli. W Osławicy tegoroczny osod odbył się przy bacówce Władysława Franosa, między Komańczą a Cisną. Wydarzenie zgromadziło wielu uczestników, którzy obserwowali przepęd owiec, wsłuchiwali się w tradycyjne dźwięki trombit oraz korzystali z okazji, by przypomnieć sobie o bogatej spuściźnie kulturowej Wołochów – ludu pasterskiego, który w XV wieku przybył na ziemie polskie. Sezon pasterski, zgodnie z tradycją, kończy się 29 września, w dniu świętego Michała Archanioła. To właśnie wtedy juhasi i bacowie przygotowują owce do zejścia z pastwisk. Październikowe osody są momentem, w którym pasterze rozliczają się z gazdami, a właściciele odbierają swoje zwierzęta.
Czym jest osod?
Słowo „osod” w lokalnej gwarze oznacza odprowadzenie owiec do gospodarstw. Stanisław Jaskułka, prowadzący spotkanie, przypomniał, że redyk występuje w dwóch odsłonach – wiosennej i jesiennej. Wiosenny redyk następuje po okresie wykotów, gdy młode owce mogą samodzielnie chodzić. Wówczas baca zbiera owce od gazdów – najczęściej każdy z gospodarzy przekazuje od ośmiu do dziesięciu sztuk, z których część zostaje u bacy. Zwierzęta mieszają się w koszarach i wyruszają na wypas, który trwa aż do jesieni.
Jesienny redyk jest zwieńczeniem tej pracy. To czas rozliczeń, ale również świętowania. Tradycyjnie mówi się: „po świętym Michale nie pasę wcale” – ten cytat obrazuje naturalny rytm pasterskiego życia, w którym przyroda i tradycja wyznaczają kolejne etapy. W torbach pasterzy pojawiają się wówczas redykołki – niewielkie oscypki w różnych kształtach, symboliczne podziękowanie dla gazdów. Te małe sery, podobnie jak bryndza czy bundz, są nieodłącznym elementem kultury pasterskiej w Bieszczadach.
Spotkanie przy bacówce
Osod w Osławicy rozpoczął się od dźwięku trombit, które tradycyjnie służyły do nawoływania owiec. Gdy stado schodziło z pastwisk, uczestnicy mogli obserwować przepęd – centralny punkt wydarzenia. Obok części obrzędowej odbył się jarmark rękodzieła i lokalnych produktów.Uczestnicy mieli okazję spróbować regionalnych potraw. Na stołach pojawiła się bryndza, świeże sery, kwaśnica, żurek i baranina – dania, które od wieków towarzyszą pasterskiemu życiu. Całość wydarzenia miała wymiar nie tylko folklorystyczny, ale i edukacyjny – przypominała o codzienności pracy juhasów, a także o trudnościach, z jakimi mierzą się pasterze.
Słowa prowadzących i gospodarzy
Spotkanie poprowadził Stanisław Jaskułka, aktor teatralny i filmowy, który barwnie opowiadał o tradycjach pasterskich i historii Wołochów. Dzięki jego relacjom uczestnicy mogli lepiej zrozumieć sens i znaczenie obrzędów, które do dziś są żywe w Bieszczadach.
Fot. Kamil Mielnikiewicz
Roman Bzdyk, wójt gminy Komańcza, podkreślał znaczenie redyku dla lokalnej społeczności.
Jak co roku staramy się, żeby po 29 września odbywał się u nas redyk. Jest to dla nas forma podziękowania za tegoroczne plony, ale też zakończenie sezonu turystycznego. Bacówka w Osławicy u Franosa jest znanym miejscem na mapie Bieszczadów i często odwiedzantm. To wydarzenie to forma dziękczynienia za ten sezon
– powiedział nam wójt Roman Bzdyk.
W swoich słowach zwrócił uwagę również na specyfikę pasterstwa w Bieszczadach.
Na terenie gminy Komańcza, jak i całych Bieszczadów, rolnictwo jest mało rozwinięte. Dominuje pasterstwo, które jest bardzo trudną pracą. Juhasi muszą spędzać wiele czasu z owcami, chronić je choćby przed wilkami. Na terenie naszej gminy działa obecnie dwóch baców. U Franosa tradycja przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. W Wisłoku Wielkim powstaje nowa bacówka
– dodał.
Jak wyglądał sezon? O tym powiedział nam sam baca, Władysław Franos. Jak podkreślił, sezon był dobry, a stado było zdrowe.
Pracy było bardzo dużo, ale wszystko poszło dobrze. Pogoda nie była najlepsza. Nad stadem pracuje dziesięciu juhasów
– mówił.
Komentarze (0)