Podróż w trudnych warunkach pogodowych
Powrót z Sosnowca zaczął się jeszcze w godzinach wieczornych. Autobusem podróżowało 30 osób: zawodnicy, trenerzy, lekarz zespołu, kilka zaprzyjaźnionych osób, a także dziewczyna jednego z hokeistów i sympatyk drużyny, który dołączył w Krakowie. Droga była trudna. Porywisty wiatr i oblodzona nawierzchnia zmuszały kierowcę do zachowania szczególnej ostrożności, a mimo to momentami autobus nie mógł poruszać się szybciej niż kilkanaście kilometrów na godzinę. Mimo trudnych warunków nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii.
Zawodnicy i pasażerowie, zmęczeni emocjami wieczoru, spędzali podróż na drzemkach, rozmowach lub oglądaniu filmu na wideo. W Przebieczanach, niedaleko Wieliczki, cała ekipa zatrzymała się na obiad. Wydawało się, że to kolejna rutynowa podróż sportowców
– przypomina portal Korso Sanockie.
Jednak na wysokości Gniewoszówki, około 2:00 w nocy, 22 kilometry od Sanoka, rozpoczęło się prawdziwe piekło.
Śmierć na drodze – tragiczna seria wydarzeń
Wichura stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Kierowca, walcząc z podmuchami wiatru, z trudem utrzymywał kontrolę nad pojazdem. Gdy autobus zbliżał się do Gniewoszówki, silny boczny podmuch sprawił, że pojazd zaczął "tańczyć" na śliskiej nawierzchni. Kierowca zdołał opanować sytuację, lecz kilka sekund później kolejny, jeszcze silniejszy podmuch, zepchnął pojazd ze skarpy.Autobus runął w dół, dachując i zatrzymując się na stromym zboczu. Wewnątrz pojazdu wybuchła panika. Przerażeni pasażerowie, wyrwani ze snu hukiem i uderzeniami, desperacko starali się utrzymać na swoich miejscach. Niestety, nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Siła zderzenia wyrzuciła na zewnątrz cztery osoby: Piotra Milana, Tomasza Jęknera – hokeistę STS Sanok, Izabelę Suską – dziewczynę jednego z zawodników, oraz Tomasza Ocha – studenta i sympatyka drużyny.
Dla trójki z nich uderzenie było śmiertelne. Piotr Milan, Iza Suska i Tomasz Och zginęli na miejscu. Tomasz Jękner cudem uniknął śmierci, ale odniósł poważne obrażenia. Próby reanimacji podejmowane przez lekarza drużyny i innych pasażerów nie przyniosły efektu.
We wnętrzu autobusu sytuacja była równie dramatyczna. Dach pojazdu został niemal całkowicie zmiażdżony, a szkło i metal raniły pasażerów. Huk, przerażające krzyki i ciemność potęgowały chaos. W tym dramatycznym momencie ci, którzy byli w stanie się poruszać, zaczęli pomagać pozostałym. Wynoszono rannych i otulano ich kurtkami oraz kocami. Warunki były przerażające – silny wiatr, śnieg i mróz utrudniały wszelkie działania ratunkowe.
Bohaterskie działania i trudna akcja ratunkowa
Akcję ratunkową zapoczątkował kierowca samochodu osobowego, który jechał za autobusem. Z trudem udało mu się dotrzeć na miejsce zdarzenia i wezwać pomoc. Jednak wiatr był tak silny, że niemal doszło do kolejnej tragedii – policyjna Nyska, jadąca na miejsce wypadku, została niemal zepchnięta z drogi.Straż pożarna i służby ratunkowe dotarły na miejsce w wyjątkowo trudnych warunkach. Zmrożona ziemia uniemożliwiała wykorzystanie specjalnych poduszek podnoszących, a jedyną szansą na wydobycie ciał ofiar i ciężko rannych było użycie wielotonowych dźwigów sprowadzonych z Rafinerii Jedlicze oraz krośnieńskiego WSK. Dopiero około godziny 7:00 rano udało się podnieść wrak pojazdu i wydobyć ciała zmarłych.
Spośród 30 pasażerów wszyscy odnieśli obrażenia – od drobnych skaleczeń po poważne złamania. Ośmiu najbardziej poszkodowanych przewieziono do szpitala w Krośnie. Wśród nich byli m.in. trener Czesław Radwański i zawodnik Andrzej Ryniak, którzy doznali złamań obojczyków, oraz bramkarz Tibor Haviar, skarżący się na silne bóle w okolicy nerek.
Żałoba w Sanoku i całym kraju
Tragedia wstrząsnęła całym Sanokiem. Wiadomość o wypadku błyskawicznie obiegła miasto, a pod lodowiskiem Torsan gromadzili się kibice, zapalając znicze i modląc się za ofiary. Na ulicach panowała atmosfera niedowierzania i smutku. Klub hokejowy STS Autosan Sanok zawiesił rozgrywki, a z całej Polski napływały kondolencje i słowa wsparcia.25 stycznia 1995 roku na cmentarzu przy ulicy Rymanowskiej w Sanoku odbył się pogrzeb Piotra Milana. W ostatniej drodze towarzyszyły mu tłumy mieszkańców, kibiców i przyjaciół. Na trumnie spoczęła koszulka z numerem „7”, który już nigdy nie zostanie użyty w sanockiej drużynie. W kolejnych dniach Sanok pożegnał także Izabelę Suską i Tomasza Ocha, których pogrzeby odbyły się w równie przejmującej atmosferze.
Pamięć, która nie gaśnie
Dziś, 30 lat po tej tragedii, Sanok wciąż pamięta o swoich bohaterach. Piotr Milan został upamiętniony na sanockiej Arenie oraz w memoriałach organizowanych na jego cześć. Co roku mieszkańcy wspominają tamte wydarzenia, które na zawsze zmieniły życie wielu rodzin i społeczność sanocką.Tragedia z Gniewoszówki przypomina o kruchości życia i o sile ludzkiej pamięci. „Piotr wciąż gra” – te słowa powtarzają kibice, dla których hokeista stał się symbolem talentu, pasji i oddania. Jego duch wciąż unosi się nad Sanokiem, a numer „7” pozostaje zastrzeżony jako hołd dla młodego człowieka, który odszedł zbyt wcześnie.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.