Monika Patrycja Patkowska to pochodząca z Lądka-Zdroju, Współczesna Szeptucha i psycholog. Osiem lat temu, wiedziona głosem serca, z Wrocławia wyjechała w Bieszczady, gdzie osiedliła się na stałe. Choć miejsce, w którym mieszka przypomina jej poniekąd ziemię kłodzką, to właśnie w Bieszczadach odnalazła swoją przestrzeń do działań łączących dawną tradycję ludową ze współczesnością. Jak sama podkreśla, jej życie nie różni się diametralnie od większości ludzi. Opiera się ono przede wszystkim na pracy z energią i psychiką. Kim jest Współczesna Szeptucha i jak wyglądała jej ścieżka do spełnienia marzeń?
Kamil Mielnikiewicz: Monika, nie zdziwię Cię pierwszym pytaniem, bo zapewne przy większości wywiadów pada ono na samym początku. Powiedz mi, czym zajmuje się Współczesna Szeptucha?
Monika Patrycja Patkowska: Od dziecka mam taką misję „zbawiania świata”, chcę w mądry i konstruktywny sposób pomagać innym. Na co dzień mieszkam w Bieszczadach, co piątek jestem w Krakowie, gdzie mam swój gabinet, ponieważ jestem psychologiem. Łączę pracę psychologa z pracą z energią. Sama nazwa Szeptucha przylgnęła do mnie, więc to nie jest coś, co nadałam sobie samozwańczo w momencie, kiedy ludzie dowiedzieli się, że potrafię oczyszczać czyjąś energię w taki sposób jak robiły to szeptuchy. Muszę podkreślić, że nie leczę, a pomagam. Dziennie mam średnio 5 sesji z oczyszczania energii, niekiedy zdarzy się spotkanie psychologiczne. Nieraz jest mniej tych osób, ponieważ z wiekiem zaczęłam dbać też o swój komfort psychiczny, żebym była zrównoważona między braniem a dawaniem, żeby się nie zatracać, bo jeżeli wyeksploatuje moje pole energii, nie będę mogła nikomu pomóc.
Spędziłaś 5 lat w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych. Skąd taki wybór? Czy wiązałaś swoją przyszłość z wojskiem, czy było to niejako podtrzymanie rodzinnej tradycji?
Zdecydowałam się na tą szkołę, ponieważ poszłam śladami mojego taty, który właśnie tam studiował, chciałam niejako powielić rodzinną tradycję. Dla mnie samej było to też ogromne wyróżnienie. Jak byłam dzieckiem to tato często opowiadał mi o wojsku, o tym jak służył w okresie stanu wojennego. Ja ze swojej strony odczuwałam w tym pewną misję. Bardzo dobrze wspominam ten okres i szczerze polecam tą uczelnię każdemu.
Mogę jeszcze wspomnieć, że większość osób w tej szkole stanowili mężczyźni, więc nie było takiej niezdrowej konkurencji, która pojawia się zazwyczaj, gdy w danym miejscu są same kobiety. Jak skończyłam uczelnię poczułam, że nie chce wiązać z tym swojej przyszłości. Chciałam być osobą wolną, a niestety służba nie jest z tym związana.
Co Ci dała ta szkoła? Jakie wartości bądź przydatne nawyki z niej wyniosłaś?
Te 5 lat wpłynęło znacząco na moje życie, gdyż pozwoliło mi to mieć na tyle samozaparcia, samodyscypliny i hartu ducha, żeby w życiu osiągać w mądry sposób to czego pragnę i myślę, że właśnie to jest kwintesencją tego okresu. Szkoła dała mi też poczucie tożsamości narodowej i mam do tego zdrowe podejście i ogromne poszanowanie dla innych. Uważam, że ludzi dzieli się tylko na dobrych i złych, nie ma innych podziałów. Okres edukacji w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych nauczył mnie też umiejętności odpuszczania w momencie, gdy nie ma sensu o coś walczyć. Podkreślam jednak, że nie ma to nic wspólnego ze słabością charakteru, tylko z tym, żeby w mądry sposób ocenić czy warto i takiego obiektywnego spojrzenia na wiele spraw. Szkoła wzmocniła również moją psychikę.
Po studiach zostałaś we Wrocławiu i pracowałaś między innymi w korporacji. Jak wspominasz ten etap swojego życia?
Nabrałam pewnego doświadczenia przez ten czas, ale było to również bardzo obciążające. To po prostu nie mój świat. Widziałam tam na co dzień osoby, które są zależne od pracodawcy i pomimo niewielkich zarobków muszą utrzymać się na stanowisku. W pewnym momencie – mimo że jako młoda osoba bałam się, że jeżeli stracę tą pracę to jak ja się utrzymam we Wrocławiu – odpuściłam. Zrozumiałam wówczas, że moje zdrowie jest w tym wszystkim najważniejsze. Proponowano mi wtedy nawet podwyżkę oraz awans, ale honorowo podziękowałam. Następnie skupiłam się na odpoczynku, oczywiście na tyle na ile mi ekonomia pozwoliła. Miałam uprawnienia państwowe do wykonywania masaży klasycznych pierwszego i drugiego stopnia. Czasami zastanawiam się, czy nie wrócić do tego, gdyż mam duży dom, a masaż jest poniekąd związany z energią, nawet w dużym stopniu. Wykonywanie tych czynności pomogło mi psychicznie odpocząć. Moje dalsze losy potoczyły się tak, że otworzyłam swoją działalność.
Jesteś jedną z tych osób, które – używając popularnego sformułowania – rzuciły wszystko i wyjechały w Bieszczady. Pamiętasz swoje pierwsze tygodnie tutaj? Jak je wspominasz? Czy był taki moment, kiedy stwierdziłaś, że nie jest to miejsce dla Ciebie?
Moja przyjaciółka Basia Jurga mówi często na szkoleniach, które prowadzi, że teraz już nie może powiedzieć, że nie zna osoby, która rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady, bo mnie poznała. Takie osoby się zdarzają i ja jestem tego żywym dowodem. Zresztą jak wiemy takich osób jest coraz więcej, przynajmniej ja tego doświadczam od przeszło 7 lat jak tu mieszkam. Myślę, że zapuściłam już tutaj korzenie, ale jestem typem włóczykija – bardziej przyzwyczajam się do ludzi, niż do miejsc, bo wiem, że wszystko płynie i należy zadbać o swój komfort psychiczny. Nie trzeba wcale gromadzić nie wiadomo jakich zasobów, szczególnie w przypadku takim jak ja, kiedy nie mam dzieci i nie planuje. Życiowo podchodzę do tego w ten sposób, że należy być zaradnym, samowystarczalnym i żyć godnie.
Moje pierwsze tygodnie w Bieszczadach były dość magiczne, zresztą nadal są. Po raz pierwszy przyjechałam tu w sylwestra 2016 roku, potem wyjechałam tylko po swojego psa Polę i wróciłam. Na początku mieszkałam w Chmielu, w chatce na wzgórzu i te początki były trudne dla mnie z różnych względów. Naprawdę różnych zarówno emocjonalnych, jak i tych, że był to zupełnie inny świat niż ten mój dotychczasowy. Pamiętam pierwszy albo drugi tydzień. Był styczeń, świeciło wtedy słońce, mnóstwo śniegu. Wprost bajecznie. Usiadłam z kubkiem kawy przed domem, patrzę na polanę za Sanem, a tam wielka wataha wilków. Zawołałam sąsiadów i Żmija (Andrzej Borowski – red.). Myślałam, wtedy, że w Bieszczadach jest to normalny widok, ale Andrzej powiedział, że jak żyje tu 40 lat to jeszcze nigdy tylu osobników nie widział. Był to też taki symboliczny moment, gdyż powiedziano mi, że wilki przyszły się ze mną przywitać. Ta sytuacja pozwoliła mi po raz pierwszy uwierzyć, że Bieszczady są moim miejscem.
Fot. Archiwum prywatne
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że kochasz podróżować. Czy wyobrażasz sobie taki moment, że za 5 czy 10 lat wyjedziesz z Bieszczadów?
Myślę, że tak, ponieważ jestem „obywatelem świata” ale na przykład poza Polską trudno byłoby mi żyć, gdyż mentalnie bardzo mocno, morfologicznie poczuwam się do tego miejsca na Ziemi. Mogę powiedzieć, że wyjechałam z gór w góry, ponieważ pochodzę z Kotliny Kłodzkiej. Kraina z której pochodzę jest w sposób permanentny zawarta w sercu, bardzo ją kocham i jestem z nią związana, natomiast Bieszczady kojarzą mi się z takim miejscem, o którym w dzieciństwie opowiadał mi mój dziadek pochodzący z Kołomyi. Tęsknił on bardzo za Kresami. Kiedy tato odwiedził mnie w Bieszczadach, uświadomił mi, że jest tutaj tak, jak opowiadał o tych Kresach dziadek. Zapadło mi w pamięci takie zdanie, że jakby tu był, byłby ze mnie dumny. W polu morfologicznym odczuwam, że mam w sobie te wschodnie korzenie. Mama jest góralką, natomiast taty rodzice pochodzili ze wschodu i czuje w polu morfologicznym Bieszczady, co jest poniekąd też moje genetycznie.
Mówisz, że masz Bieszczady niejako w swoim polu morfologicznym. W takim razie czy chciałabyś tu pozostać na zawsze?
Nigdy nie zarzekam się, co do związków, pracy ani miejsc zamieszkania, bo los bywa przewrotny i takie zarzekanie się jest mało konstruktywne. Jestem niebieskim ptakiem, więc nie lubię ograniczeń, między innymi dlatego nie założyłam standardowej rodziny, żeby nikogo tym nie ograniczać ani krzywdzić. Podkreślam – jest to w pełni świadomy wybór. Odpowiadając na pytanie – nie wiem czy tu będę mieszkać na stałe. Jeżeli czujemy się w danym miejscu dobrze to tam jesteśmy.
Bieszczady to piękny i rozległy teren. Czy masz takie miejsce, gdzie mówiąc najprościej relaksujesz się, wyciszasz? Po prostu – czy masz swoje ulubione miejsce?
Bieszczady tak naprawdę odkrywam cały czas. W tym roku obiecałam sobie, że z moją przyjaciółką Anią Kułak spędzimy więcej czasu na spacerach po Bieszczadach. Ona jest rdzenną bieszczadniczką, zna tu wszelkie zakamarki i potrafi pięknie opowiadać też o tych terenach. Ja jestem pracoholikiem, więc z uwagi na to, że mam wiele sesji i konsultacji z ludźmi, większość dnia spędzam na spacerach z psami w okolicach mojego domu w Wojtkowej. W tym roku planuję nie brać na siebie takiej ilości pracy jak dotychczas. Chciałabym chociaż jeden dzień w tygodniu spędzać na wycieczkach. Na ten moment miejscem, które mogę uznać za moje to cała Dolina Sanu. Bardzo lubię Chmiel, Dwernik. Są to takie lokalizację, gdzie czuję, że mogę ładować bez końca baterię.
A lubisz w ogóle spacerować po górskich szlakach? Czy preferujesz takie miejsca z dala od ludzi?
Najczęściej wybieram miejsca, które są mało uczęszczane przez turystów. Pomimo tego, że mogę określić siebie osobą ekstrawertyczną, to tak naprawdę jestem pustelnikiem, tylko życie zmusiło mnie do tego, żeby funkcjonować inaczej. To jest też dobre, bo nie można się alienować, natomiast najbardziej regeneruję się we własnym towarzystwie, ewentualnie w wąskim gronie przyjaciół. Lubię ludzi, ale po licznych spotkaniach potrzebuję swojej przestrzeni, ciszy. Z tego powodu mam dwa owczarki niemieckie, bo czuję się z nimi bezpiecznie chodząc do lasu czy gdzieś na łąki. Cisza mnie regeneruje i wybieram miejsca, tak jak na przykład tu w Wojtkowej, które są piękne, ale rzadko uczęszczane przez inne osoby.
Fot. Archiwum prywatne
Przejdźmy teraz do trochę innych pytań. Używasz dwóch imion: Monika i Patrycja. Dlaczego?
Tak, mam te dwa imiona w dowodzie, dlatego posługuję się nimi. Monika to taka osoba symboliczna, która służy innym, jest empatyczna, bardzo wrażliwa, a dobro innych stawia ponad własne. Z kolei Patrycja to osoba zasadnicza, potrafiąca stawiać granicę, jest ambitna, potrafi zadbać o siebie, jest obiektywna i taka twarda życiowo. Jedno i drugie imię pięknie koreluje. Niektórzy mówią do mnie Monika, inni Patrycja. Być może Patrycja dlatego, że jest ono podobne do mojego nazwiska – Patkowska. Muszę przyznać, że zarówno jedno imię, jak i drugie bardzo lubię.
Doktor Artur Gaweł, były dyrektor Podlaskiego Muzeum Kultury Ludowej powiedział w jednym z wywiadów, że szeptuchy posiadają specjalny dar od Boga. Co Ty o tym myślisz? Zgodziłabyś się z tym stwierdzeniem?
Uważam, że taki dar posiada każdy z nas tylko niektórym jest łatwiej, bo mają to w polu morfologicznym, dziedziczą to, tak jak dzieci muzyków, aktorów czy lekarzy. Mają pewne predyspozycję, na przykład dzieci Żmija pięknie malują, jego tato też pięknie malował. Myślę, że u szeptuch też tak jest. Tradycyjnie dziedziczy to co drugie pokolenie – z babki na wnuczkę lub wnuka, bo mężczyźni też potrafią się tym pałać. Ten dar posiada każdy, ponieważ mamy w sobie pewną częstotliwość energetyczną, kwestia tylko tego na ile nad tym pracujemy, na ile w to wierzymy i potrafimy być pokorni. Uważam, że kluczowa jest tu przede wszystkim praca i traktowanie tego jako daru, a nie przekleństwa. Jeżeli człowiek się tego wyrzeka to wtedy ciężej mu funkcjonować, a w momencie, kiedy pracuje nad tym z pokorą i wie, że jest to pewnym stopniu wyróżnienie, jest o wielem łatwiej.
Cytując: „Szeptucha nie uzdrawia, tylko bierze na siebie energię między stwórcą a daną osobą”. To bardzo osobiste pytanie, ale czy wierzysz w Boga?
Wierzę w Boga, ale nie w taki sposób narzucający mi jak ma to wyglądać, tylko jak czuję to z poziomu serca. Wierzę, że Jezus był na Ziemi i że ta cała historia miała miejsce, natomiast mi z żadną religią nie jest po drodze. Powodują one pewne konflikty. Wierzę po prostu, że tam na Górze coś jest i coś nas predysponuje. Czy my to nazwiemy energią, Bogiem, to nie ma większego znaczenia. Nie wyobrażam sobie starszego Pana siedzącego na chmurze, tylko coś czego nie możemy pojąć ludzkim umysłem. Wierzę też w reinkarnację, że przychodzimy tu wielokrotnie i przerabiamy kolejne lekcje. Mam również takie podejście do tego, że bez względu na to czy ktoś wierzy w Boga po katolicku czy w innej wierze, to nie ma znaczenia w momencie, kiedy widzę, jak on funkcjonuje. Nie ważne w to co wierzysz, tylko jak wierzysz, co sobą reprezentujesz, czy jest to w hipokryzji czy z poziomu serca. Nie chodzę do kościoła, gdyż nie czuję takiej potrzeby. Szanuję księży i ludzi, ale wydaje mi się, że wszyscy byliby szczęśliwi, gdyby ludzie, którzy tam uczęszczają i Ci którzy nie, potrafili nawzajem uszanować wolę tych drugich. W trudnych momentach modlę się do Boga, natomiast nie jest mi do końca po drodze z kościołem.
Czy od samego początku wierzyłaś w oczyszczanie, w to co robisz? Czy wydarzyła się taka sytuacja, po której powiedziałaś sobie „wierzę w to”?
W oczyszczanie nie wierzyłam od razu, a bardziej traktowałam z przymrużeniem oka jako dziecko i później w wieku nastoletnim. Poniekąd wyparłam to wtedy z siebie, bo bałam się takiego społecznego odrzucenia, ostracyzmu. Druga rzecz, babcia mnie nie uczyła, ona mi o tym opowiadała jako o takiej wiedzy spod strzechy. W momencie, gdy zaczęło mnie to fascynować to opowiadała mi o tym jeszcze więcej. Nie robiła przy tym jakiś większych ceremoniałów, bo na przykład moje rodzeństwo czy kuzynostwo za bardzo w tym nie uczestniczyło, nigdy ich to nie interesowało. Babcia nie mówiła o sobie szeptucha, my na nią mówiliśmy babka. Wiem też, że jej mama potrafiła robić takie rzeczy, dla nich było to coś zupełnie naturalnego.
W liceum i potem na studiach, pojawiło się we mnie wyparcie tego, bo myślałam, że jest to takie śmieszne i ogólnie przekłamane. Przytoczę taką krótką historię, która to najlepiej zobrazuje. W wieku 18/19 lat miałam problemy hormonalne i podejrzewano u mnie sprawy nowotworowe. Uparłam się wtedy, że nic mi nie jest i nie pozwoliłam na żaden zabieg – miałam już 18 lat więc decydowałam o sobie. Po pół roku, za namową rodziców postanowiłam pójść na badania i okazało się, że to co miałam nagle zniknęło. Uwierzyłam wtedy w to wszystko, gdyż przez ten czas pracowałam nad swoim samo uzdrowieniem.
Pamiętasz może ten moment, kiedy zauważyłaś, że posiadasz pewne cechy, dzięki którym możesz pomagać innym?
Bardzo długo, nawet do niedawna podważałam swoje kompetencje, po prostu tak miałam i myliłam to ze skromnością. Pełna moc możliwości i moich predyspozycji pojawiała się wtedy, kiedy z pokorą, ale w pełnym zaufaniu do siebie, do wiedzy moich przodków, do takiego namaszczenia w tym, postanowiłam podążać tą drogą i zamieniłam słowo „nawiedzona” na „uduchowiona”. To pierwsze było pejoratywne i sama się zastanawiałam, czy jest to normalne i czy takie działania mają prawo bytu w XXI wieku. Przede wszystkim mam ogromną intuicję, dziękuję za nią kobietą z mojego rodu, dziękuję Stwórcy za to, że nigdy mnie ta intuicja nie zwiodła na manowce, jednak bywało tak, że jej nie słuchałam. Druga rzecz – ja mam coś w dłoniach. Podczas oczyszczania potrafię wyczuć na przykład miejsca zapalne, zatkane kanały energetyczne albo coś po zabiegu. Nawet jeżeli dana osoba mi o tym nie powie, po prostu czuję, trochę tak jak bioenergoterapeuta. Są to predyspozycje pozwalające mi na te działania szeptusze, natomiast w pracy psychologa pomaga mi ogromnie empatia i wysoka wrażliwość. Pamiętam taki moment, jak oczyszczałam pewną osobę i normalne, świeże jajko (po toczeniu jajek po ciele, wbija się je do szklanki z wodą – red.) było niemal czarne. Miałam też sytuację, kiedy oczyszczając zobaczyłam rzeczy, których nie mogłabym się domyśleć, a czytałam to podczas oczyszczania. Wiedziałam, że jest to już ten moment, kiedy jestem w pełni gotowa do tego co robię.
Fot. Archiwum prywatne
Jak wygląda oczyszczanie?
Jeżeli mówimy tylko o takim oczyszczaniu szeptuszym ja posługuję się dwoma metodami, a szczególnie jedną, która polega właśnie na przetaczaniu kurzych swojskich jaj po ciele osoby, która siedzi wzrokiem do okna na krześle. Ja wypowiadam słowa modlitwy i przetaczam jajko po ciele, robię to w odpowiedni sposób, a zatrzymuję się w miejscach, gdzie czuję pod dłonią, że robi się cieplnej. Są to zazwyczaj zatkane kanały energetyczne albo w miejsca chorobowo zmienione, na nich skupiam się najbardziej. Jajek jest standardowo 10, jedno po drugim. Po przetoczeniu odpowiednio wbijam je do szklanki z wodą lub słoika z wodą. Później taka osoba dostaje ten słoik, ale ma do niego nie zaglądać, ponieważ wzrokiem też się chłonie energię. Następnie najlepiej pójść nad rzekę i wylać tam zawartość, oczywiście jest to ekologiczne. Rzeka symbolicznie zabiera całe brudy energetyczne.
Pomagasz ludziom nie tylko w formie fizycznej, ale też online. Czy takie oczyszczanie energetyczne można zrobić na odległość?
Takie oczyszczanie energetyczne można zrobić na odległość. Często wykorzystuję nie tylko wiedzę szeptuszą, tylko moją, taka rozwojową, gdyż lubię łączyć różne dziedziny. Nie lubię się skupiać tylko na jednej, jeżeli chodzi o formę pomocy i pracy z energią. Oczywiście w tym wszystkim priorytetem są te działania szeptusze. Na odległość oczyszczam ludziom czakry i uczę, jak mogą samodzielnie w przyszłości też to robić.
„Kiedyś marzyłam o tym, by pracować jako psycholog jednocześnie kultywując rodzinne tradycje Szeptuch” – napisałaś na swoim profilu na Facebooku. Dzisiaj prowadzisz prywatny gabinet psychologiczny w Krakowie, Warszawie, Bieszczadach i odbywasz spotkania online? Powiedz mi, jak Ty to wszystko godzisz ze sobą?
Wiesz co, mam permanentny deficyt czasu, ale jeżeli nie ma się dzieci i jest się w sile wieku to można bardzo dużo rzeczy godzić ze sobą. Od tego roku, zważając na swoje zdrowie psychiczne i fizyczne, nauczyłam się wykluczać pewne rzeczy. Tak naprawdę to ja muszę pierwsze zadbać o siebie, żeby potem móc nieść pomoc innym. W Warszawie byłam wcześniej średnio 2 razy w miesiącu, teraz pojawiam się tam średnio co 6 tygodni. Osoby, które korzystają z pomocy w stolicy, często kontaktują się ze mną w formie online i jak wiadomo prowadzę je ze swojego domu w Bieszczadach. 4 razy w miesiącu bywałam w Krakowie, teraz jestem 2. Przeszło mi przez myśl, czy nie lepiej byłoby przenieść gabinet do Rzeszowa, bo chętnych jest bardzo dużo, ale z drugiej strony podróże tam też dają się we znaki, jeśli chodzi o zmęczenie. Jest to w pewnym sensie forma dojrzałości, próbujemy czegoś, ale też sztuką jest odpuścić i postawić na pierwszym miejscu swoje zdrowie. To chyba przychodzi z wiekiem. Mimo wszystko muszę podkreślić, że moja praca jest dla mnie misją, powołaniem, więc bardzo mnie to cieszy i nie wyobrażam sobie, żeby robić coś innego.
Z jakimi problemami ludzie najczęściej do Ciebie przychodzą?
Wiesz co najczęściej są to sprawy sercowe, dotyczące ścieżki kariery, tego co mogą zrobić ze swoim życiem. Często moim klientami są osoby mniej więcej w przedziale wiekowym 30-50 lat, natomiast zdarzają się też znacznie młodsi, ale i starsi. Najczęściej przychodzą do mnie kobiety.
Pomagasz ludziom jako psycholog. Wysłuchujesz wielu historii – zgaduję, że często nie są to proste tematy. Jak później odreagowujesz to? Czy w ogóle odreagowujesz?
Odpowiedź na to pytanie odnalazłam dopiero w tamtym roku, ponieważ wcześniej nie zwracałam na to w ogóle uwagi i myślałam o sobie jako o takim terminatorze. Zawsze podchodzę do każdego indywidualnie i wczuwam się w 100, a nieraz nawet 200 procentach, by pomóc jak najbardziej konstruktywnie i w możliwie najkrótszym okresie. Wiem, że potrzebuję odreagować to. Realizuję swoje inne pasje. Wróciłam do podróży, do pomysłu napisania własnej książki, zdrowego odżywania i skupiam się na dotlenianiu mózgu, chociażby podczas spacerów z moimi psami. Gdy tego potrzebuję, potrafię też poprosić o pomoc osoby, co do których wiem, że będą kompetentne.
Fot. Archiwum prywatne
Pojawiałaś się wiele razy w telewizji. Jak się czujesz przed kamerą?
Na początku odmawiałam wystąpień w telewizji, bo bałam się tego, że mogę zostać przedstawiona w karykaturalny sposób. To czym się zajmuje jest na takiej cienkiej lini, by przekroczyć prywatność lub wizerunek, a ja jako osoba wrażliwa – teraz już mniej, kiedyś bardziej – przeżywałabym to długo. Teraz jednak czuję się przed kamerą o dziwo bardzo naturalnie. De facto jestem introwertykiem, nie ekstrawertykiem, ale nauczyłam się, zrozumiałam, że z telewizją, mimo że nie oglądam jej na co dzień, jest jak z nożem. Z jednej strony można posmarować nim chleb, a z drugiej można nim zranić. Zdecydowałam się na taki „medialny ekshibicjonizm”, aby pokazać, że można być psychologiem, ale zajmować się też pracą z energią. Takich ludzi, którzy pasjonują się jedną i drugą dziedziną jest wiele i pomyślałam, że moja historia może zainspirować też innych do tego, żeby się nie wstydzili, a rozwijali to w sobie.
Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają. Czy tak jest też w Twojej relacji z Andrzejem? Czy można powiedzieć, że macie całkiem inne charaktery od siebie?
Wiesz co, my mamy zupełnie inne charaktery, ale bardzo podobne osobowości. Myślę, że z kimkolwiek przebywamy, w jakiejkolwiek korelacji czy to jest nasze życie prywatne, czy tworzymy z kimś tylko stosunki biznesowe, czy jest to przyjaźń, czy związek najważniejsze, żeby tą drugą osobę akceptować i po prostu ją lubić. Nie należy traktować drugiego człowieka jak swojej własności, bo super jak jest „ze wszystkim po drodze”, ale trzeba mieć taką świadomość, że ktoś jest odrębną jednostką. Póki co myślę, że tak mentalnie to się sprawdza i żeby się nie zarzekać, gdyż wszelkie takie obligatoryjne myślenie powoduje, że czujemy się uwięzieni, a przecież człowiek ewoluuje, jego dusza, psychika również.
Mamy już 2024 rok, ale wróćmy jeszcze do minionych 12 miesięcy. Jak podsumujesz ten czas?
Był to bardzo intensywny czas. Trafiało do mnie wiele propozycji, właśnie tych medialnych związanych z telewizją. Mam swój program autorski w Radiu Odzew „Pogaduchy u Szeptuchy”. Ponadto napisałam mnóstwo artykułów do ogólnopolskiego miesięcznika, miałam też świetny program z Marzeną Rogalską, która odwiedziła mnie i spędziła ze mną 2 dni w Bieszczadach. Byłam też kilkukrotnie w TVN na kanapie śniadaniówki. To wszystko było bardzo miłe. Obroniłam również pracę magisterską, zaczęłam kolejne studia, tym razem z psychoterapii. Tak więc dużo się wydarzyło w 2023 roku. Może to zabrzmi nieskromnie, ale jestem z siebie dumna. Możemy naprawdę wiele osiągnąć, jeżeli robimy to sumiennie z poziomu serca.
Wiele osób na początku każdego roku wyznacza sobie cele, co chciałby zrobić na przestrzeni najbliższych 12 miesięcy. Czy Ty też tak masz, że planujesz coś i dążysz do tego? Czy uważasz, że takie planowanie nie ma sensu, bo jeżeli coś ma się wydarzyć, to po prostu się wydarzy?
Rok temu to wymieniłabym pewnie całą listę takich planów. Teraz takiej nie zrobiłam, ponieważ wiem czego chcę i do czego dążę. Jestem przeszczęśliwa, że mam własne gabinety psychologiczne, spełniło się moje marzenie. Nie spotykam się z ostracyzmem, jeżeli w gabinecie robię też oczyszczania energetyczne, jest to spójne i stoję tak mocno po swojej stronie, że nie szukam już w cudzych oczach potwierdzenia tego, że jest to ok. Po prostu wiem, że jest to ze mną spójne i robię dobrą robotę. Myślę, że dalej w tym roku będę stawiać na edukację, podróże, rozwój osobisty i jakieś projekty. Jestem w końcu po zarządzaniu projektami.
Na koniec: jakbyś wyraziła siebie w trzech słowach?
Empatyczna, choleryk i intuicyjna.
Dziękuję bardzo za poświęcony czas i rozmowę
Dziękuję ślicznie.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.