Bardzo lubię tę trasę i szkoda, że tak rzadko dociera się tutaj z grupami. Po pierwsze trasa jest dość długa (ok 22km), a dojazd autokarem jest praktycznie niemożliwy (choć niektórzy podejmują tę próbę;)).
Start z Bukowca
Trasa rozpoczyna się w Bukowcu (Uwaga! nie tym w gminie Solina!), do którego dojedziecie pętlą bieszczadzką, a później skręcając na Muczne. W Bukowcu zaczyna się ścieżka dydaktyczno-historyczna “W dolinie górnego Sanu”. Jest to tzw. „bieszczadzki worek”, na terenie którego znajdowało się kiedyś 10 wsi. Obecnie zamieszkałe są tylko dwie z nich: Muczne i Tarnawa Niżna.
W Bukowcu zostawiamy też auto i stamtąd ruszamy marszo – biegiem przed siebie. Przy parkingu znajduje się budka, gdzie trzeba zakupić bilety wstępu na teren Bieszczadzkiego Parku Narodowego oraz opłacić parking. Przy parkingu rozpoczyna swój bieg wspomniana wcześniej ścieżka.
Trasa przebiega przez nieistniejące już wsie: Bukowiec, Beniowa i Sianki, których jedynymi śladami są samotne krzyże, pozostałości cerkwi i cmentarzy oraz Grób Hrabiny. Część trasy można pokonać także rowerem, dalej już tylko na pieszo.
Zaczynamy bieg do nieistniejącej wsi Beniowa. To wieś należąca niegdyś do rodu Kmitów. Mijamy dzikie, zarastające stawy, co jakiś czas można zauważyć stare studnie ( obecnie są ogrodzone i zabezpieczone). Aż trudno uwierzyć, że kiedyś stały tutaj zabudowania; huta szkła, dwa tartaki i młyn wodny, fabryka beczek, browar i łubnia (zakład pozyskiwania kory). Ba! Docierała tu nawet kolej wąskotorowa, dzięki czemu miejscowość mogła się rozwijać.
Dziś przyroda robi swoje i wkracza na bezludne, dzikie tereny. W dolinach potoków usadowiły się bobry, dzięki którym powstają „oczka wodne”, które idealnie wpisały się w krajobraz. Okolica jest naprawdę piękna, zaś w oddali wyłaniają się szczyty połonin Bukowe Berdo, Kopa Bukowska, Halicz i Rozsypaniec. Nie sposób także nie zauważyć samotnego drzewa – lipy, która poniekąd stała się symbolem wsi Beniowa.
Zapewne słyszała wiele historii, była świadkiem wielu wydarzeń. Gyby tylko potrafiła mówić... Po II wojnie światowej miejscowość została przedzielona granicą państwową. Mieszkańcy polskiej strony zostali wysiedleni do ZSRR. W takich miejscach czasami warto zwolnić, zatrzymać się. Można pomyśleć, o czym rozprawiali by dzisiejsi mieszkańcy Beniowej? Albo jak to było kiedyś? Jak biegło życie w tak oddalonej, małej wsi?
Poszukując śladów dawnej wsi trafiamy na cmentarz, gdzie znajdziemy fundamenty cerkwi oraz pojedyncze krzyże. Charakterystycznym i rozpoznawalnym elementem jest także kamienna podstawa chrzcielnicy, na której wyryty jest rysunek ryby – znak pierwszych chrześcijan.
Biegniemy dalej, jeszcze jakiś czas mając po obu stronach rozległe łąki i kolejne ślady działalności bobrów. Następny przystanek to „Ruiny dworu Stroińskich”. Kim byli Stroińscy? To zamożna rodzina, ostatni właściciele Sianek. Teren wokół dworu jest dość zadbany, bez problemu możemy dostrzec pozostałości budynku.
Grób Hrabiny
Dalej ścieżka prowadzi nas w górę Sanu. Przekraczamy kolejne jego dopływy i docieramy do starego cmentarza, gdzie znajduje się Grób Hrabiny. Z tym miejscem wiąże się ciekawa historia o Klarze Stroińskiej, z domu Kalinowskiej. Wiemy tylko, że pochodziła ze Lwowa. We Franciszku zakochała się z wzajemnością od pierwszego wejrzenia i postanowiła przenieść się w Bieszczady.
Już od początku jednak według legendy wisiał nad nimi zły omen. Wedle przekazań w dniu ślubu podobno zerwała się wielka wichura, która uszkodziła cerkiew Św. Stefana. Zerwany został ze świątyni krzyż, który niesiony z wiatrem wbił się w ziemię po drugiej stronie Sanu. Prawdopodobnie w miejscu upadnięcia krzyża Klara nakazała budowę nowej świątyni. Pewnego dnia Klara zachorowała i nikt nie wiedział, co jej dolega. Zmarła szybko i niespodziewanie, w 1867 r. Jej mąż popadł w rozpacz i resztę życia spędził w samotności. Franciszek zmarł 26 lat później i został pochowany w grobowcu obok ukochanej. Groby zostały rozkopane i splądrowane w latach 80.
Biegniemy dalej – od Grobu Hrabiny do źródeł Sanu wedle tabliczki jest jeszcze 40min marszu. W połowie drogi znajduje się punkt widokowy na Sianki po stronie ukraińskiej i na Przełęcz Użocką. Wieś została podzielona na pół (granicą stała się rzeka San). Jej polska część została po roku 1945 zniszczona, natomiast Sianki po stronie ukraińskiej są obecnie zamieszkane. Z tego miejsca możemy także zobaczyć stację kolejową oraz pociąg „elektriczka”. To do tego miejsca organizowane są z Bieszczadów jednodniowe wycieczki na przejazd Koleją Zakarpacką. Na punkcie widokowym ustawiono dużą, opisaną panoramę, która ułatwia rozpoznanie poszczególnych miejsc po stronie ukraińskiej.
Odpoczywamy i już ostatnie kilometry dzielą nas od celu. Miejsce docelowe to ukryte w zaroślach słupki graniczne, kamień z informacją o źródle. Poniżej znajduje się „nasz San”. To niewielkie źródełko, z którego możemy zaczerpnąć wody w upalne dni. Z tym źródłem jest trochę zamieszania, bowiem prawdziwe źródło znajduje się na wschodnich stokach Piniaszkowego – po stronie ukraińskiej - i dla turystów idących od tej strony niedostępne.
Trzeba pamiętać o zabraniu na tą wycieczkę dokumentów – będziemy poruszać się cały czas w strefie nadgranicznej i możemy być kontrolowani przez Straż Graniczną.
No cóż.. zatem odpoczywamy nad „umownym źródłem” i pozostaje powrót właściwie tą samą trasą.
Choć powrót przez Opołonek, Kińczyk Bukowski dalej na Połoninę Bukowską, by dotrzeć do Wołosatego, wydaje się dużo ciekawszy jednak wciąż niemożliwy – a szkoda.
Zegarki nam pokazywały około 22km. Trasa na bieganie całkiem fajna. Nie ma większych wzniesień, widoki piękne – nic tylko biec (albo maszerować).