Gdy dochodziłem do schroniska zobaczył mnie, idącego z kolarką, Józek Lubiński, prowadzący wtedy chatkę wraz z Ulką. Jakoś zaniemówił, zaciął się i nie mógł wydusić słowa. Wiedziałem, że ma problem z jąkaniem się, a widok gówniarza z kolarką na połoninie wyraźnie spotęgował tę przypadłość. Na szczęście siedzący obok goprowiec (chyba to był Staszek Purchla) powiedział coś w rodzaju; „Józek, po….o młodego, nie!” i wtedy Józek się odblokował i zaczął mówić. Podobno wcześniej nie widziano tu gościa z rowerem. Przenocowałem spokojnie, rower też miał wygodnie pod okapem od strony grani.
Rano Józek skasował za nocleg, wypisując mi rachunek na PTTK-wskim blankiecie, na charakterystycznym papierze o rudej barwie. Nawet mi doradził, że przy następnej okazji mogę zostawiać rower za jego schronem na Przełęczy, gdzie on trzyma swój motor, bo tam nikt nie zagląda. Ale więcej już z rowerem się tam nie wybierałem, a slajd, który zrobiłem tamtego ranka, przypomniał mi o Józku, który tak niedawno zmarł… Spoczywa na cmentarzu w Wetlinie
Zdjęcie i tekst: Edward Marszałek
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.