reklama
reklama

Czarna robota. Historia mielerzy i ludzi, którzy wypalali węgiel drzewny [ZDJĘCIA, WIDEO]

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Kamil Mielnikiewicz

Czarna robota. Historia mielerzy i ludzi, którzy wypalali węgiel drzewny [ZDJĘCIA, WIDEO] - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
11
zdjęć

Mielerz w Radoszycach | foto Kamil Mielnikiewicz

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Bieszczadzkie dziejeNie pachniało tam lasem, choć byli w środku lasu. Nie było tam ognia, choć pracowali przy ogniu. Tylko dym – gęsty, gryzący, lepki – unosił się dniem i nocą nad mielerzem, kopułą z drewna i ziemi. Dziś wypalanie węgla drzewnego w ten sposób to niemal zapomniane rzemiosło, ale przez wieki było fundamentem cywilizacji – i ciężką, brudną codziennością dla tych, którzy to rzemiosło znali od podszewki.
reklama

Mielerz, znany dawniej także jako limierz lub milerz, był przez stulecia podstawowym narzędziem produkcji węgla drzewnego – surowca niezbędnego nie tylko w metalurgii, ale i w przemyśle szklarskim, chemii, a nawet domowym użytku. Jego nazwa wywodzi się od średniowysokoniemieckiego słowa mīler i choć dziś dla większości pozostaje terminem niemal archaicznym, niegdyś oznaczał konkretną konstrukcję – oraz ciężką, niebezpieczną pracę.

Jak zbudować mielerz? Rzemiosło krok po kroku

Proces rozpoczynał się od odpowiedniego przygotowania miejsca. Najlepiej, gdy grunt był gliniasty z domieszką żwiru i piasku – stabilny, ale umożliwiający kontrolę nad przepływem powietrza. W centrum kopulastego stosu drewna stawiano „duszę” – słup, wokół którego układano promieniście drewno jednego gatunku i zbliżonej grubości. Każde polano nachylano w stronę środka pod kątem około 70 stopni, starannie dopasowując je, by ograniczyć dostęp powietrza.

reklama

Wierzchnią warstwę – tak zwaną „oponę” – tworzyły gałęzie, darń, mech lub liście paproci, przysypane następnie warstwą ziemi lub gliny o grubości około 30 centymetrów. Po usunięciu „duszy” ogień wprowadzano do wnętrza mielerza. Praca przy takim wypale wymagała nie tylko wprawy, ale i nieustannej czujności. Węglarz – zwany też budnikiem – musiał kontrolować proces wypalania przez kilka dni lub nawet tygodni, dniem i nocą, regulując dostęp powietrza poprzez przebijanie lub zasypywanie otworów w „oponie”.

Węgiel dla przemysłu, armii i domowej spiżarni

Produkowany w ten sposób węgiel drzewny był surowcem strategicznym. W epoce wpływów rzymskich oraz w czasach nowożytnych jego rola wzrosła gwałtownie wraz z rozwojem hutnictwa i metalurgii. Hut szkła, wytwarzających potaż i wymagających intensywnego opalania pieców, nie lokalizowano przypadkiem – musiały powstawać w pobliżu bukowych lasów.

Węgiel był też nieodzowny w domostwach: służył do oczyszczania wody, odwaniania zepsutego mięsa, poprawiania jakości alkoholu, a w carskiej Rosji był powszechnym paliwem do samowarów. Wersja lipowa tego surowca dzięki szczególnym właściwościom była ceniona również przy produkcji prochu strzelniczego.

reklama

Twardy, miękki, błękitny

Dobrzy węglarze rozróżniali węgiel twardy pochodzący z dębu, buka, grabu i jesionu oraz miękki, wypalany z brzozy, olszy, osiki czy drzew iglastych. Najlepszy miał barwę błękitnoczarną i połysk, łatwo się łamał, a przy uderzeniu „dzwonił”. Palił się czystym, niebieskawym płomieniem, bez dymu i trzeszczenia.

Jakość węgla była w dużej mierze efektem cierpliwego, powolnego procesu wypalania. Drewno suche zwęglało się szybciej, ale tylko staranny nadzór gwarantował uzyskanie odpowiedniej masy i właściwości końcowego produktu.

Zawód bez szacunku?

Węglarze – zwani również węgielnikami – dzielili los z innymi zapomnianymi dziś profesjami: smolnikami i dziegciarzami. Mimo że dostarczali niezbędnych surowców, ich praca nie cieszyła się społecznym uznaniem. Przez swój wygląd, zapach i życie w odosobnieniu często stawali się obiektem pogardy. Wspominano ich jako ludzi brudnych, śmierdzących dymem, a jednak to oni przez wieki zasilali ogniwa przemysłu i gospodarstw domowych.

reklama
Rozwiń

Miejsca po dawnych mielerzach, czyli tak zwane mielerzyska są dziś już tylko milczącymi śladami tej pracy. Choć metoda ta odeszła do „lamusa”, a współczesne technologie, takie jak retorty, są znacznie bardziej wydajne, wypalanie węgla w mielerzach praktykowane jest do dziś – rzadko, najczęściej pokazowo, na wydarzeniach takich jak Dzień Dymu w Radoszycach.

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
logo