reklama
reklama

„Bo to jest moje życie...”

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Robert Żurakowski

„Bo to jest moje życie...” - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
27
zdjęć

Piotr „Lupi” Lubertowicz | foto Robert Żurakowski

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Aktualności„Każdy rejs jest inny” - ten wpis Skipera w jego notatniku, kiedy wspólnie popłynęliśmy do Brossa, skojarzył mi się z moimi „Chreptiowskimi sobotami z gośćmi Roberta Żurakowskiego”. Każda z tych sobót jest inna. Inna, bo każda wnosząca tak dużo w moje życie. Bo wyjątkowi są ludzie, których zapraszam.
reklama

Tym razem moim gościem był Piotr „Lupi” Lubertowicz – czołowy polski bluesman, wokalista, gitarzysta, autor tekstów. Od wielu lat związany z polską sceną blues-rockową. Współpracował m.in. z Dżem, Easy Rider, Sławkiem Wierzcholskim i Nocną Zmianą Bluesa, Jackiem Dewódzkim (byłym wokalistą grupy Dżem), Carlosem Johnsonem (USA) oraz muzykami z Breakout, przyjaciel Michała Giera Giercuszkiewicza i wielu innych. Dużo by pisać o jego muzycznej drodze, ale przede wszystkim to wyjątkowy człowiek i właśnie tę jego wyjątkowość poczuliśmy wszyscy tej soboty. Wiedziałem, że tym razem nie będzie po bieszczadzku. Okazało się jednak, że na spotkanie z Lupim przyszli także prawdziwi Bieszczadnicy. Zarówno Ci, którzy chcieli z nim zagrać, jak i Ci, którzy chcieli Lupiego posłuchać.

reklama

Do rozmowy w ogóle się nie przygotowałem. Chciałem, aby popłynęła tak, jak płynie muzyka Lupiego, tak jak płynie blues. Pomyślałem sobie, że w zupełności wystarczy to co nas łączy: wspólni przyjaciele (głównie nieżyjący już Cezary Czternastek z Easy Rider), Podhale (Lupi jest z Nowego Targu, a ja pochodzę z Zakopanego), no i ta miłość do bluesa. Okazało się, że to wszystko jest bez znaczenia. Najważniejsza okazała się wrażliwość Lupiego i ta jego życiowa mądrość. Kiedy zadałem mu pierwsze (beznadziejne) pytanie pomyślałem sobie, że będzie ciężko, że Lupi będzie trudnym rozmówcą. Na szczęście zignorował to moje pytanie i zaczął opowiadać chyba to, co dyktuje mu serce, i to była prawdziwa bluesowa opowieść. Opowieść o życiu, czasami bardzo ciężkim życiu, ale też o śmierci, bo przecież ocierał się o nią nieraz. Słuchałem Go i czułem jak wszyscy wchłaniamy tę jego historię, tak bardzo szczerą. Lupi też chyba to czuł, bo w pewnym momencie zobaczyłem w jego oczach łzy.

reklama

 

Nie wstydził się opowiedzieć o swoich nałogach, ciężkich momentach wychodzenia z uzależnienia, ale najmocniejsze były dla mnie jego słowa, o tym jak żyje dzisiaj. Dużo koncertuje, angażuje się w akcje charytatywne i swoją muzyczną wrażliwością dzieli się z innymi. Zwierzył się, że niczego się nie wstydzi, niczego nie żałuje i niczego by nie zmienił, bo to jest jego życie - te słowa zostaną ze mną na długo. To był ten moment, który dotknął mnie najmocniej. Kiedy podczas rozmowy pojawił się też wątek Podhala, miejsca, w którym dziś mieszka i tworzy, powiedziałem „Gdybyś kiedyś miał już dość, jeśli poczujesz, że trzeba coś zmienić – przyjedź. Bieszczady przygarną cię, jak wielu z nas”, a sala odpowiedziała gorącymi oklaskami. To był prosty, ludzki gest, który potwierdził, że tu, w tej naszej przestrzeni, zawsze znajdzie się miejsce dla tych, którzy szukają nowego początku.

reklama

Z Lupim zagrał na harmonijce Włodek Biliński, nasz częsty gość w Chreptiowie i to nie było ich pierwsze muzyczne granie w Bieszczadach. Ważnym gościem dla Lupiego podczas tego wieczoru był też Adam „Łysy” Glinczewski, który zagrał specjalnie dla mojego gościa. Lupi uświadomił mi, że nieważne jest, czy gramy bluesa czy bieszczadzkie piosenki, ale najważniejsza jest szczerość i prawda Ta, która płynie prosto z serca, nawet jeśli wyrażona w kilku prostych nutach.

Był moment, kiedy Lupi zaprosił mnie na scenę. Zagraliśmy razem jeden utwór, który zadedykowaliśmy naszemu wspólnemu przyjacielowi, Czarkowi. Bez prób, na żywca. Tak po prostu. Czy się zgraliśmy? Nie wiem. Ale mieliśmy sporo radości z tego grania. Po koncercie spontanicznie zapytałem „Co robisz w piątek? Będziesz w Nowym Targu? Bo w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem mam pokaz mojego filmu o Piotrku Malinowskim. Dużo tam bluesa”. Lupi nawet się nie zawahał, od razu się zgodził. I tak blues z Bieszczadów przeniesie się pod Tatry.

reklama

 

Mam nadzieję, że dla Lupiego ten wieczór był tak samo ważny, bo dzień po koncercie odwiedził mnie w domu, gdzie spędziliśmy kilka godzin na rozmowie, wyjątkowej i poruszającej. Okazało się, że nasze losy biegną zaskakująco równolegle. Podobny rocznik. Prawie sąsiedzi. Podobne wzloty. Podobne upadki. Blues, koncerty, nałogi. Pewnie nieraz ocieraliśmy się gdzieś o siebie, chociażby na pogrzebie Czarka w Brzegu. Jak to możliwe, że dopiero teraz połączyły nas Bieszczady? Mam nadzieję, że to początek naszej dobrej znajomości.

I na koniec tej opowieści… Lubię, kiedy życie zaskakuje mnie w taki sposób. Przypadkowe spotkanie, a przecież jakby zapisane gdzieś wcześniej. Kilka wspólnie spędzonych godzin, rozmowa, nieoczywista wymiana energii, która zostaje z tobą na długo. Siedzisz naprzeciwko człowieka, który też toczył walkę z życiem, znał tych samych ludzi, bywał w tych samych miejscach, w tym samym czasie co ty. I nagle wszystko się zazębia, po takim spotkaniu nosisz jego słowa w sobie, wracasz do tego, o czym czasem chciałeś zapomnieć. Pojawiają się refleksje, ciche wzruszenia, coś mięknie w środku.

Bo takie są właśnie te moje krasnoludki…

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
logo