Zatoka, w której dryfuje "domek bez adresu" została nazwana imieniem Michała "Giera" Giercuszkiewicza.
W Werlasie tratwa dryfuje pusta
Trzy lata temu, fanami i bieszczadzkim środowiskiem artystycznym wstrząsnęła wiadomość o śmierci Michała „Giera” Giercuszkiewicza. Wówczas nikt nie mógł uwierzyć, że były perkusista zespołu bluesowego Dżem odszedł na Niebieskie Połoniny.
Był człowiekiem kochającym wolność, co wyrażał przez całe życie i w tym trwał. Wolny ptak, który wzleciał w przestrzeń i gdzieś tam jest.
Kiedyś promienie słońca oświetlały jego tratwę dryfującą po Jeziorze Solińskim, dzisiaj nie ma go z nami ciałem, ale jest i zawsze będzie duchem.
Minął trzeci rok od odejścia Michała „Giera” Giercuszkiewicza. Mówiono o nim, jak o największej indywidualności polskiej sceny muzycznej, charyzmatycznym perkusiście, człowieku z nietuzinkową osobowością oraz żywej legendzie bluesa, rocka i jazzu.
Swoimi utworami zarażał nie tylko osoby ze swojego pokolenia, ale także młodsze, które nie raz powtarzały, że o takiej osobie jak „Gier” należy pamiętać zawsze.
Największym marzeniem tego znakomitego artysty – muzyka było nagranie autorskiej płyty, którą nosił w sercu przez 30 lat.
Zatoka, w której dryfuje "domek bez adresu" została nazwana imieniem Michała "Giera" Giercuszkiewicza.